| | FAQ | Szukaj | Użytkownicy | Rangi | Rejestracja | Profil | Wiadomości | Zaloguj
Linki | Ekipa | Regulamin | Galeria | Artykuły | Katalog monet | Moje załączniki

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

I jeszcze jedna ciekawa postać. Hmmm... być może dość kontrowersyjna z powodu jego działalności w czasie II wojny św. Józef Kocyłowski grekokatolicki duchowny Beatyfikowany przez Jana Pawła II.
Cytat:
Jozafat Kocyłowski biskup diecezji przemyskiej 1876-1947

Biskup Jozafat Kocyłowski jawi się jako niezwykła postać pośród biskupów przemyskich choćby, dlatego że jego działalność przypada na tak trudny okres, jakim było dwudziestolecie międzywojenne. Postać ta jest ważna dla dwóch narodów – Polaków i Ukraińców, którzy przed akcjami przesiedleńczymi współżyli ze sobą, między innymi na terenie diecezji przemyskiej. Był to jedyny biskup przemyski wschodniego obrządku, który działał w okresie istnienia drugiej Rzeczpospolitej, miedzy innymi dlatego należy poświęcić mu szczególną uwagę.

Osoba biskupa była szczególnie związana z regionem sanockim z racji swego urodzenia we wsi Pakoszówka. Jego liczne związki z tą miejscowością widoczne były również w jego późniejszej pracy duszpasterskiej.

Droga Jozafata Kocyłowskiego do otrzymania sakry biskupiej

Biskup Kocyłowski urodził się 3 marca 1876 roku w Pakoszówce, miejscowości położonej 12 kilometrów od Sanoka. Była to wieś, jak wiele innych w owym czasie, zamieszkana w połowie przez ludność polską, a w połowie przez ukraińską. Budowę kościoła rzymskokatolickiego rozpoczęto tam dopiero przed II wojną światową, przed tym okresem wieś nie posiadała własnej świątyni, ludność polska wyznania rzymskokatolickiego uczęszczała do kościoła pod wezwaniem św. Katarzyny w Strachocinie – wsi oddalonej o około 5 kilometrów. Ludność ukraińska była wyłącznie wyznania greckokatolickiego i uczęszczała do cerkwi pod wezwaniem świętego Jerzego w Lalinie. W tej właśnie cerkwi ochrzczony został Josyf Kocyłowski – późniejszy biskup diecezji przemyskiej . Cerkiew drewniana pod wezwaniem św. Jerzego w Lalinie (Jałyni), w której ochrzczony został przyszły biskup, znajdowała się w dekanacie sanockim. Patronem cerkwi był właściciel majątku w Pakoszówce, Paweł Tyszkowski. Biskupa ochrzcił najprawdopodobniej ksiądz Andrij Gabła. W tym czasie w Pakoszówce mieszkało około trzystu grekokatolików . Niezwykły był sposób, w jaki w owym czasie współżyli ze sobą ludzie różnych wyznań, bez większych konfliktów często wspólnie uczestnicząc w uroczystościach zarówno cerkiewnych jak i kościelnych, wspólnie chodząc na pielgrzymki do miejsc kultu ważnych zarówno dla jednych jak i dla drugich .

Jego ojciec Petro Kocyłowski był zarządcą majątku państwa Tyszkowskich, który później przekazany został Akademii Umiejętności w Krakowie. To prawdopodobnie utrata pracy w majątku Tyszkowskich stała się powodem kupna majątku we wsi Glinne przez ojca przyszłego biskupa i przeprowadzenie się tam całej rodziny .

Rodzina Kocyłowskich miała dwóch synów i dwie córki. Brat Josyfa –January – urodzony 1 kwietnia 1879 roku również wybrał stan duchowny, w 1917 roku wyjechał jako misjonarz do Brazylii . Siostry zostały żonami duchownych. W dostępnej literaturze istnieją rozbieżności, co do informacji na temat rodziny biskupa Kocyłowskiego. Z zapisu w księdze parafialnej wynika, że ojcem biskupa był Petro Kocyłowski syn Andrzeja Kocyłowskiego i Katarzyny z domu Kossar, matką była Katarzyna z domu Mazur – córka Symeona i Anny. Jego rodzicami chrzestnymi byli Bazyli Węgrzyniak oraz Franciszka Dzugan . Przed jego urodzeniem Kocyłowscy mieli jeszcze dwóch synów, którzy jednak prawdopodobnie zmarli niedługo po porodzie. Starsza od Josyfa była jedna z jego sióstr Maria, która urodziła się w 1873 roku .

Ojciec Josyfa stał się posiadaczem ziemskim, którego stać było na wykształcenie potomstwa. W pamięci biskupa zachowały się wspomnienia z rodzinnej wsi, w późniejszym życiu często ją odwiedzał jako kleryk, później jako biskup diecezji przemysko – sanocko – samborskiej. Na prymicje w 1907 roku zostało zaproszonych wiele osób z Pakoszówki . Po rodzinie Kocyłowskich pozostała we wsi jeszcze jedna pamiątka – kapliczka wybudowana przez ojca biskupa, która znajduje się do dziś niedaleko miejsca, w którym urodził się biskup .

Miejscowość Glinne, do której przeprowadziła się rodzina Kocyłowskich była równie ciekawa z punktu widzenia różnorodności kulturowej. Nie posiadała świątyni, wierni greckokatoliccy uczęszczali do cerkwi miejskiej w Lesku. Miasto to było w tym czasie istną mieszanką kultur, gdzie na równych prawach współżyli ze sobą Polacy – rzymokatolicy, Ukraińcy – Grekokatolicy, Żydzi i wiele innych wyznań. W Lesku działał w owym czasie, oprócz dwóch cerkwi, Kościół rzymskokatolicki i synagoga . Josyf Kocyłowski właśnie w Lesku uczęszczał do czteroklasowej szkoły powszechnej. Od początku swej edukacji odznaczał się ponadprzeciętnymi zdolnościami, czytał mnóstwo książek, swej matce miał kiedyś powiedzieć, że jak dorośnie – pójdzie na studia do Rzymu .

Do gimnazjum Josyf Kocyłowski uczęszczał w Sanoku, Samborze i Jaśle, gdzie zdał maturę w 1896 roku. Z okresem wczesnej edukacji wiąże się historia zachowana w pamięci mieszkańców wsi Pakoszówka: Josyf zdenerwowany postawieniem mu niesprawiedliwej oceny miał wyrwać kołek w płocie i wybić nim szybę . Trudno ocenić, czy ta historia jest prawdziwa, ale z pewnością ilustruje zdecydowany charakter przyszłego biskupa.

Po maturze zdecydował się na studia prawnicze, wyjechał do Lwowa i rozpoczął studia na tamtejszym uniwersytecie na wydziale prawa w 1896 roku. Josyf Kocyłowski dał się tam poznać jako dobry organizator, aktywnie uczestniczący w życiu młodzieży akademickiej. Staje się współtwórcą oddziału towarzystwa gimnastycznego Sokół. Realizował w ten sposób swoje zamiłowanie do sportu, jakie miało mu towarzyszyć do końca życia. Jednoczył w ten sposób również wokół siebie młodzież ukraińską, krzewiąc w niej idee niepodległej Ukrainy. Podczas studiów uczestniczył również w działalności innych organizacji ukraińskich, m.in. Akademicka Hromada . Dzięki swojemu zamiłowaniu do sportu wyjechał do Pragi na kurs przygotowujący dla nauczycieli wychowania fizycznego. Po powrocie zmuszony został do wycofania się z działalności w towarzystwie Sokół, gdyż znaczna część jego członków miała poglądy rusofilskie, całkowicie niezgodne z jego przekonaniami. Nie ostudziło to jednak zapału Josyfa Kocyłowskiego, który wkrótce przystąpił do tworzenia nowej organizacji: Ukraińskij Sokił .

Jego działalność została przerwana poprzez służbę wojskową. Tutaj ukończył szkołę dla artylerzystów w Wiedniu uzyskując stopień podporucznika. W marcu 1900 roku rozpoczął służbę w garnizonie lwowskim. Młody, zdolny i energiczny oficer miał przed sobą karierę wojskową. Jednak po ponad rocznej służbie przekonuje się, że służba wojskowa nie leży w jego naturze. Postanawia opuścić armię i wstąpić do seminarium duchownego . W tym czasie dokonuje się w nim głęboka przemiana wewnętrzna. Zapragnął studiować w Rzymie w Kolegium Rutheanum. O przyznanie mu miejsca na tamtejszej uczelni zabiegał u metropolity Szeptyckiego, deklarując w listach chęć podporządkowania swego życia Bogu .

Josyf Kocyłowski okazał się bardzo zdolnym studentem. We wszystkim co robił wcześniej, wykazywał się pełnym zaangażowaniem, a kiedy znalazł swoje powołanie – nauka przychodziła mu ze szczególną łatwością. Za swoją pracę otrzymywał liczne nagrody i wyróżnienia. Wyszły na jaw jego ponadprzeciętne zdolności. Zaangażował się również w działalność społeczno-kulturalną. W Rzymie był redaktorem pisma wydawanego przez kleryków pt . Zapiski kleryków kolegium Ruskiego w Rzymie. To nie wyczerpywało jednak jego zapału, pełnił jeszcze funkcję bibliotekarza, a na starszych latach prefekta – opiekuna młodszych kleryków. Opanował cztery języki obce - niemiecki, włoski, francuski i łacinę. Na studiach rozwinęły się jego poglądy wykorzystane później podczas nauczania pasterskiego. Otrzymuje dogłębne wykształcenie w zakresie teologii i filozofii. W 1903 roku uzyskał tytuł doktora filozofii, a w 1907doktora teologii. Również w tym roku otrzymał święcenie kapłańskie i rozpoczął pracę w Seminarium Duchownym w Stanisławowie.

Praca w tymże seminarium trwała przez cztery lata i miała charakter wykładowcy dogmatyki i wicerektora seminarium . To tutaj późniejszy biskup zdobywał doświadczenie w pracy z klerykami i tu zrozumiał, jak ogromne znaczenie ma ich wykształcenie na życie wiernych. Z tego okresu czterech lat pochodzi wiele jego publikacji, m.in. w 1907 roku pisze do publikacji Katolicki wschód artykuł Przenajświętsza Maryja dziewica współodkupicielka rodu ludzkiego .

Po czterech latach pracy w seminarium Josyf czuł, że nie wypełnia do końca swego powołania. Dlatego postanowił wstąpić do zakonu Bazylianów, stało się to 2 października 1911 roku. Przybrał imię Jozafat na pamiątkę św. Jozafata Kuncewicza, pierwszego świętego męczennika Kościoła Greckokatolickiego, w którym dostrzegł wzór do naśladowania . Później okaże się, że jego losy będę bardzo podobne do losów świętego. W zakonie bazylianów Jozafat Kocyłowski zajmował się prowadzeniem wykładów dla kleryków bazyliańskich w Ławrowie i Lwowie .

Sytuacja uległa zmianie po wybuchu I wojny światowej, Galicja miała stać się terenem działań wojennych. W początkowym okresie wojny została zajęta przez wojska rosyjskie. Rozpoczęły się prześladowania kleru greckokatolickiego przez wojska carskie. Dotknęły one między innymi metropolity Andrzeja Szeptyckiego, który piętnastego września po zajęciu Lwowa przez Rosjan zostaje aresztowany i wywieziony na zesłanie . Jozafat Kocyłowski z udał się do Wiednia, gdzie podjęto decyzję o organizacji seminarium duchownego na emigracji, gdyż szkolenie nowych księży pod okupacją rosyjską było niemożliwe. Kocyłowski zajął się organizacją seminarium w Kromeřižu na Morawach, którego został rektorem. Dał się tam poznać jako gorliwy nauczyciel całym sercem oddany swoim uczniom. Propagował również wśród nich sport, samemu dając im przykład. Pewnego razu uratował podczas kąpieli w stawie tonącego kleryka Andrija Neboszczaka, którego później wyświęcił będąc już biskupem .

Sytuacja taka nie trwała jednak długo, miała się zmienić wraz ze zmianą losów wojny. Tymczasem urzędujący w Przemyślu biskup Konstanty Czechowicz pozostawał w bardzo trudnej sytuacji. Dowództwo rosyjskie zażądało od niego, aby zwrócił się do swych wiernych z powiadomieniem o przejęciu władzy przez Rosjan. Biskup odmówił, okazując swoją lojalność wobec cesarza Austrii. Nie zgodził się również na powitanie w imieniu Przemyśla przebywającego tu cara Rosji Mikołaja II. Wobec takiej postawy Rosjanie zastosowali represje polegające na częstych rewizjach i zastosowaniu aresztu domowego w pałacu biskupim, pozostawiając mu do dyspozycji jedynie dwa pokoje. Te przeżycia i przebyta wcześniej choroba stały się niewątpliwą przyczyną śmierci biskupa 28 kwietnia 1915 roku. Jego pogrzeb odbył się pod okiem wojsk rosyjskich obawiających się rozruchów . Nominacja nowego biskupa okazała się niemożliwa od razu, ze względu na obecność wojsk carskich w Przemyślu i zesłanie metropolity Szeptyckiego. Przez prawie dwa lata diecezja przemyska pozostawała bez biskupa ordynariusza. W tym okresie organem zarządzającym diecezją pozostała Kapituła Katedralna, która jednak w tym okresie nie działała w kompletnym składzie .

Nominacja nowego biskupa mogła nastąpić dopiero po zajęciu terenów Galicji przez wojska austriackie w 1915 roku. Dopiero 28 listopada 1916 roku Cesarz Karol IV zdecydował o mianowaniu nowego biskupa. Miał zostać nim właśnie Jozafat Kocyłowski, który po przejęciu Galicji przez Austriaków powrócił do swej dawnej pracy zakonnej. Cesarz Karol IV widział na tym stanowisku osobę energiczną, umiejącą sobie poradzić w trudnych warunkach, osobę, która nie boi się śmiałych reform. Warunki te doskonale spełniał Jozafat Kocyłowski. Na decyzję tą wpłynęło również poparcie biskupa Chomiszyna i bazylianów. Wkrótce decyzję tę potwierdził papież Benedykt XV i prekanonizował Kocyłowskiego na biskupa 29 stycznia 1917 roku .

Oficjalna konsekracja mogła się odbyć dopiero po powrocie metropolity Szeptyckiego do kraju, który uwolniony z niewoli z rosyjskiej odbywa podróż po Europie, powraca dopiero 10 września po wizycie u cesarza Karola IV . Konsekracja i Intronizacja nowego biskupa w katedrze przemyskiej odbyła się 23 września 1917 roku i dokonana została przez metropolitę Szeptyckiego . Na łamach Wistnyka Peremyskoj Eparchii 1 września 1917 r. ukazało się posłanie papieża Benedykta informujące o mianowaniu nowego biskupa i potwierdzające słuszność decyzji Cesarza .

Początek rządów biskupa przypadł na bardzo trudny okres. Cesarstwo austriackie, któremu podlegał biskup miało się wkrótce rozpaść. Ukraińcy mieli nadzieję, że na jego gruzach uda się stworzyć własne niepodległe państwo. Biskup w pełni popierał tę idee, rzeczywistość okazała się jednak inna i kościół greckokatolicki musiał działać w Polsce w niekorzystnych warunkach. Oprócz tego tereny diecezji zostały mocno zniszczone przez działania wojenne. Wojna spowodowała również obniżenie religijności wiernych i zmniejszenie liczby duchowieństwa. Narastał również problem przechodzenia ludności greckokatolickiej na prawosławie. Nowy biskup miał wiele pomysłów na rozwiązanie tych problemów jednak w ówczesnej sytuacji kościoła greckokatolickiego okazało się to bardzo trudne.

Działalność biskupa Kocyłowskiego w latach 1917-1939

Początek działalności biskupa przypada na bardzo trudny okres walk polsko-ukraińskich. Biskup stanął po stronie nowo tworzonej Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej. W nocy z 3 na 4 listopada 1918 r. Ukraińcy opanowali Przemyśl. Biskup Kocyłowski z radością przyjął zajęcie przez Ukraińców prawobrzeżnej części miasta, odprawił 4 listopada uroczyste nabożeństwo, w trakcie którego wygłosił kazanie wypowiadając się za utworzeniem państwa ukraińskiego, również na ziemiach leżących na zachód od Sanu. Poparł więc nakreślony przez Ukraińską Radę Narodową we Lwowie zasięg terytorialny przyszłego państwa ukraińskiego. Wypowiedź ta spotkała się z oburzeniem polskich mieszkańców zamieszkujących te tereny, jak również z negatywnym przyjęciem przez duchowieństwo rzymskokatolickie . Uzyskało natomiast wielki aplauz u Ukraińców, którzy ocenili go jako wielkiego patriotę.

Napięta sytuacja pomiędzy klerem ukraińskim a polskimi władzami trwała do 1923 roku, czyli do zatwierdzenia granic polski przez radę ambasadorów. Negatywna postawa biskupa do władz polskich, wynikała nie tylko z sytuacji politycznej, była również wynikiem jego osobistych doświadczeń. Tuż po zakończeniu wojny polsko-ukraińskiej 11 czerwca 1919 roku pisał do metropolity Szeptyckiego po wizycie w Warszawie, że spotkał się tam z nieprzychylnym stosunkiem władz polskich do kwestii ukraińskiej i kościoła greckokatolickiego jako do elementów, które miały by zagrozić przyszłości Polski . Zmiany wprowadzane w tym okresie przez biskupa podkreślały tymczasowość zaistniałej sytuacji, czyli obecność polskich władz na tym terenie. Wprowadził między innymi język ukraiński do akt parafialnych i korespondencji z władzami polskimi. Wywołało to natychmiastowy protest tych władz. Ponadto oskarżano biskupa o obsadzanie parafii proboszczami o wybitnie nacjonalistycznych poglądach i obciążano go częściowo za opór ludności ukraińskiej w czasie spisu powszechnego w 1921 roku. Był to kolejny pretekst do tego, aby rozpocząć starania o usunięcie biskupa z jego stanowiska. Ministerstwo spraw zagranicznych zwróciło się z prośbą do MWRiOP o zebranie materiałów obciążających biskupa by następnie przekazać je Watykanowi . Nadeszło wiele informacji, które nie mogły znaleźć potwierdzenia i nie były traktowane poważnie. Jednak pierwszego stycznia 1923 roku wstrzymano wypłatę pieniędzy z budżetu dla biskupa Kocyłowskiego. Biskup pisał wówczas do metropolity Szeptyckiego: Od Nuncjusza dowiedziałem się, że rząd nie wypłaca mi pensji, bo pensja dla biskupów, którzy mają dobra stołowe jest darem łaski, który dostają tylko ci, którzy są przyjaciółmi Polski. Takim ja nie jestem, więc nie dostaję . Poprawa stosunków między biskupem a władzami polskimi nastąpiła dopiero po jego wizycie w Watykanie w czerwcu tegoż roku, gdzie Papież Pius XI przekonał go do zaakceptowania zaistniałej sytuacji politycznej. Biskup Kocyłowski w następnym roku był również w Rzymie. Sytuacja poprawiła się w znaczący sposób, biskup dwukrotnie odwiedzał wojewodę Grafowskiego zapewniając o swojej lojalności, wstrzymano decyzje o cofnięciu dotacji z budżetu państwa . Biskup zrozumiał, że odtąd musi być reprezentantem Ukraińców przed władzami polskimi. W 1923 roku do polski powrócił również metropolita Szeptycki, natychmiast po powrocie był internowany, zaś biskup Kocyłowski był pośrednikiem w rozmowach pomiędzy metropolitą a władzami polskimi w sprawie jego spotkania z prezydentem .

Początek rządów biskupa w diecezji przemyskiej przypada na bardzo trudny okres powojenny, w którym liczne zniszczenia zarówno materialne jak i duchowe odcisnęły wielkie zniszczenia wśród wiernych i duchowieństwa. Biskup podjął odpowiednie działania by załagodzić skutki wojny. Jednym z pierwszych działań biskupa było założenie na początku 1918 roku towarzystwa „Eparchijalna pomicz”. Praca towarzystwa była realizowana przez działalność siedmiu sekcji: pomocy dla ofiar wojny, opieki nad dziećmi i młodzieżą, pomocy dla wdów i sierot po duchownych, bractw cerkiewnych, samopomocy kapłanów, prasy chrześcijańskiej i pomocy cerkwiom. Działalność towarzystwa polegała na zbieraniu informacji o istniejącym zapotrzebowaniu na terenie diecezji, kierowaniu tam odpowiednich środków finansowych i kontrola nad przeprowadzanymi operacjami. Do zasług biskupa należy również usprawnienie pracy Instytutu Wdów i Sierot – organizacji założonej przez biskupa Joana Śnigurskiego w 1840 roku. Jego podstawowym celem było udzielanie pomocy materialnej wdowom i sierotom po zmarłych kapłanach.

Kolejnym problemem, jaki musiał rozwiązać biskup była poprawa w przygotowaniu nowej kadry duchowieństwa. Na początku 1918 roku biskup mianował nowego rektora Seminarium duchownego w Przemyślu, został nim młody i energiczny ksiądz Hrihorij Łakota. Kładł on duży nacisk na intelektualny i duchowy rozwój kleryków . W 1921 roku zorganizowano w Przemyślu pełne seminarium duchowne, dotychczas, bowiem tylko alumni ostatniego roku przebywali w Przemyślu, pozostali studiowali we Lwowie. Biskup Kocyłowski zawsze interesował się sprawami seminarium, zależało mu na wysokim poziomie nauczania. Zdawał on sobie sprawę, że od wykształcenia młodej kadry księży, ich właściwej postawy – będzie zależał przyszły kształt kościoła greckokatolickiego w Polsce, a w przyszłości być może w niepodległej Ukrainie. W 1921 roku Seminarium Duchowne w Przemyślu otrzymało nowy budynek budowany środkami Galicyjskiego Funduszu Religijnego diecezji przemyskiej przy ulicy Basztowej. Niewykończony budynek w czasie I wojny światowej użytkowany był przez wojsko. Po wojnie w skutek działań nuncjusza papieskiego arcybiskupa Achille Rattiego został przekazany do dyspozycji biskupa Kocyłowskiego. Ks. Łakota w krótkim czasie potrafił przeprowadzić niezbędne prace wykończeniowe i adaptacyjne obiektu tak, aby w tym czasie nie ucierpiał poziom kształcenia. W pierwszych latach po zakończeniu wojny liczba alumnów przekraczała sto osób rocznie, w 1921 roku ukończyło 101 w 1924 – 119 . Hrihorij Łakota sprawdził się w swojej roli, jego praca została doceniona, gdy został mianowany biskupem sufraganem w diecezji przemyskiej.

Ogromnym problemem związanym z przygotowaniem nowej kadry duchownych było stopniowe wprowadzanie celibatu. Wspólna decyzja o jego wprowadzeniu we wszystkich diecezjach zapadła na konferencji we Lwowie w 1919 roku, jednak biskup Kocyłowski zdecydował, iż odpowiednim momentem na wprowadzenie reformy będzie rok 1925. Odtąd część miejsc w seminarium została zarezerwowana dla kleryków mających pozostać w stanie bezżennym. Decyzja ta została podyktowana względami praktycznymi, księża celibatariusze mogli całą swą energie poświęcić wiernym. Jednak wywołało to ogromny protest zarówno ze strony duchowieństwa jak i wiernych, znany jako borot'ba o żinki . Do ordynariatu wpłynął pisemny protest złożony przez kleryków I i II roku, organizowano wiece protestacyjne w różnych miejscowościach, ukazywały się nieprzychylne, często anonimowe artykuły w prasie . Dziewczęta z instytutu ukraińskiego w Przemyślu wybiły szyby w pałacu biskupim, część kleryków opuściła seminarium . Pozbawiono biskupa Kocyłowskiego patronatu nad ukraińskim instytutem dla dziewcząt . Protestujący oskarżali biskupa, że działa na szkodę własnego narodu, argumentując, że celibat gwałci wielowiekową tradycję i jest przejawem latynizacji utożsamianej ze spolszczaniem obrządku. Do Rzymu dotarł list oskarżający biskupa o działanie na szkodę własnego kościoła. Sprawę zakończyło opublikowanie oświadczenia kongregacji Pro Ecclesia Orientali, która uznała wszystkie zarzuty za niesłuszne, podkreślając pełne zaufanie do biskupa Kocyłowskiego . Odpowiedź ta została podana do wiadomości publicznej również na łamach Eparchijalnych widomosti 9 maja 1927 roku. Polemika na łamach czasopism trwała jednak do końca lat trzydziestych. Biskup – tak jak we wszystkich swoich postanowieniach pozostawał nieugięty, dzięki temu zasada celibatu rozpowszechniła się na terenie diecezji, a z czasem zarówno wierni jak i kapłani zaczęli dostrzegać pozytywne cechy tego rozwiązania.

Kolejna zasługa biskupa było działanie na rzecz wzbogacenia kultu. Przez cały okres swojej działalności wprowadzał kult świętego męczennika Jozafata Kuncewicza. Biskup Kocyłowski dostrzegł w tej postaci niedościgniony wzór do naśladowania i chciał przekazać go wszystkim wiernym, już w roku 1917 posłał list pasterski do księży w swej diecezji, w którym nakazywał wprowadzanie kultu tego świętego, opisał tam również, w jaki sposób ocalono jego relikwie w czasie I Wojny Światowej .

W 1923 roku miały się odbyć obchody związane rocznicą 300-lecia męczeńskiej śmierci Jozafata Kuncewicza. Przygotowania do obchodów tej rocznicy rozpoczęły się od 1917 roku. W 1921 roku zarządził egzaminy dla duchowieństwa oraz odbywanie przez nich w ciągu roku kilkudniowych rekolekcji. Towarzyszyły temu listy władyki do wiernych, w których poruszał zagadnienia katechetyczne i moralne. Również w związku z obchodami 300-lecie biskup zarządził przeprowadzenie w całej diecezji misji ludowych. Z tej okazji wydał w 1922 roku specjalną instrukcję dla ojców duszpasterzy z poleceniem organizacji kursu misyjnego . Również same obchody zostały bardzo dokładnie zaplanowane. Na tym jednak nie skończyła się publikacja listów duszpasterskich związanych z św. Jozafatem, ukazywały się one regularnie szczególnie przed świętem męczennika w listopadzie. Święto św. Jozafata ustalano zazwyczaj na Niedzielę pod koniec listopada. Poprzedzone było dwudniową modlitwą i spowiedzią dla wiernych, a zakończone uroczystą mszą świętą na część męczennika .

Ukraińska cerkiew greckokatolicka w okresie międzywojennym wprowadzała również kult Najświętszego Serca Jezusowego. Zasługą biskupa w tej kwestii było między innymi przetłumaczenie z języka francuskiego i rozpowszechnienie w 1928 książki Marii Luizy Klaret „Najświętsze serce Jezusa i Duchowieństwo” .

Nie wszystkie jednak działania przyniosły biskupowi sukces, swoją największą porażkę poniósł na Łemkowszczyźnie, którą w 1935 roku wyłączono spod jego jurysdykcji tworząc Apostolską Administrację Łemkowszczyzny. Bezpośrednim powodem do jej założenia było przechodzenie Łemków na prawosławie. Proces ten rozpoczął się jeszcze przed I wojną światową w odpowiedzi na działalność prorosyjską. Łemkowie, którzy zawsze wyróżniali się swym konserwatyzmem, gdzie unię wprowadzano z trudem, niechętnie przystawali na energiczne zmiany przeprowadzane przez biskupa Kocyłowskiego . Starał się on prowadzić politykę proukraińską, osadzał w parafiach księży o takich zapatrywaniach . Odpowiedzią na te posunięcia było masowe przechodzenie ludności łemkowskiej na prawosławie. Największe nasilenie tego procesu przypadało na lata 1926-1928. Administratorzy Apostolskiej Administracji Łemkowszczyzny do Drugiej Wojny Światowej byli o zapatrywaniach staroruskich przeciwnych do poglądów biskupa.

W 1928 roku biskup Kocyłowski został powołany do Komisji Episkopatu do spraw Akcji Katolickiej wraz z Kardynałem Augustem Hlondem i biskupami: Adamem Sapiehą, Teodorem Kubiną, Leonem Wetmańskim. Organizacja ta była prekursorem dzisiejszej Akcji Katolickiej, jej zadaniem było organizowanie ludności i propagowanie wśród niej idei religijnych. Biskup zaczął szerzyć ją wśród ludności ukraińskiej na terenie Metropolii Halickiej. Organizowano młodzież do obchodów 1900-lecia odkupienia pod hasłem Ukraińska Młodzież Chrystusowi. Dążono do stworzenia w pełni organizacji Katolicka Akcja Młodzieży Ukraińskiej . Pomimo starań biskupa Akcję Katolicką udało się zorganizować w pełni jedynie w parafiach miejskich, mimo to akcja odniosła swój skutek poprawą świadomości religijnej wiernych . W styczniu 1934 roku ukazał się na łamach Eparchijalnych Widomosti artykuł biskupa „Powołanie generalnego instytutu Akcji Katolickiej” . Biskup Kocyłowski co roku otrzymywał sprawozdanie z działalności generalnego instytutu Akcji Katolickiej.

Choć działalność biskupa od 1923 roku była podporządkowana władzom polskim, a od momentu mianowania na stanowisko prymasa Polski biskupa Augusta Hlonda 13 lutego 1936 r. rozwijała się współpraca z biskupami polskimi, biskup Kocyłowski nie zapomniał o sprawie narodowościowej. Jednym z problemów, jakim musiał stawiać czoło, była działalność organizacji Szlachty Zagrodowej nastawionej przeciw Ukraińcom. Jednym z aspektów jej działalności było wynajdywanie wśród chłopów ukraińskich polskich nazwisk, które miały zostać w przeszłości przekształcone na język ukraiński, a ludność ta miała przejść na wschodni obrządek pod presją większości . Organizacja nakłaniała ich do porzucenia kościoła greckokatolickiego.

Między innymi to, oraz wszelki sprzeciw biskupa, gdy naruszane były prawa ludności ukraińskiej stało się przyczyną ochłodzenia jego stosunków z władzami polskimi w latach trzydziestych . Szczególnie wymagające były rządy sanacyjne, które domagały się poparcia ze strony duchowieństwa. Starano się szczególnie o otaczanie swoistym kultem marszałka Józefa Piłsudskiego, Wojewoda Krakowski zwracał się z prośbą o odprawienie nabożeństw w dniu jego imienin . Biskup Kocyłowski uczestniczył również w pogrzebie marszałka w Krakowie na Wawelu . Biskup w swej postawie musiał zajmować pośrednie stanowisko pomiędzy lojalnością do władz a ochroną interesów Ukraińców. Niezależnie od tego prowadził ścisłą współpracę z prymasem Polski Kardynałem Augustem Hlondem, oprócz powołania go do Komisji Episkopatu ds. Akcji Katolickiej, pomagał w przygotowaniach Synodu na Jasnej Górze 26-27 sierpnia 1936 roku. Kardynał Hlond zwracał się o pomoc do biskupa również w sprawie organizacji złotego Jubileuszu Kardynała Krakowskiego .

W swoim życiu biskup miał liczne problemy zdrowotne, przebywał w sanatoriach w całej Europie, w 1926 roku spędził kilka tygodni w Zakopanem, w 1927 i 1929 przebywał w Davos-Dorf w Szwajcarii a w 1928 w St. Moritz, gdzie zajął się tłumaczeniem Książki Marii Luizy Klaret. Biskup nadal bardzo interesował się sportem, oprócz ciągłego dbania o własną sprawność fizyczną w listach do Hrichorija Łakoty opisywał przebieg zawodów sportowych w St. Moritz . W 1938 roku władyka przeszedł ciężką operację szczęki, informacje o jego stanie jego zdrowia ukazywały się regularnie na łamach czasopisma Ukraińskyj Beskyd . Na łamach Peremyskich eparchijalnych widomosti w listopadzie ukazał się list pasterski, w którym biskup podziękował za modlitwy o jego zdrowie, nawiązując do znaczenia cierpienia w życiu chrześcijanina .

W czasie swojej posługi biskup przeprowadzał często wizytacje parafialne. Zapewne szczególnie ważne dla niego były te przeprowadzane w miejscu swego urodzenia w parafii Lalin. Na jego przybycie przygotowywano się w szczególny sposób, witała go cała wioska, biskup nie omieszkał odwiedzić domu, w którym się urodził i pomodlić pod kapliczką ufundowaną przez jego ojca. Następnie udawał się do cerkwi w Lalinie . Wizytacje biskupa cechowały się niezwykłą starannością, z relacji świadków wynika, że biskup okiem pedanta potrafił dostrzec nawet zakurzone meble na plebani. Dlatego szczególnie dokładnie się do nich przygotowywano .

Działalność biskupa w okresie międzywojennym była szczególnie trudna ze względu na sytuację, w jakiej postawiony został kościół greckokatolicki i konieczność wprowadzania zmian w jego kształcie. Biskup Kocyłowski w należyty sposób wypełniał te zadania, choć często musiał działać wbrew opinii publicznej. Wszelkie reformy, jakie wprowadzał szły we właściwym kierunku i przynosiły pożądane efekty. Nie udało się utworzyć niepodległej Ukrainy, wyznawcy obrządku wschodniego zmuszeni zostali do życia w obcym, a często nieprzyjaznym państwie, dlatego biskup postanowił zostać reprezentantem interesów ukraińskich przed władzami polskimi. Dlatego też utrzymywał bardzo dobre stosunki z duchowieństwem polskim, wynika to m.in. z jego korespondencji z sufraganem przemyskim obrządku zachodniego biskupem Karolem Fischerem, pisał on: Na zjazdach, czyli kongregacjach biskupów zauważyłem, że ksiądz biskup z nami biskupami polskimi ochoczo rozmawia i z wielką miłością, i za to cię Czcigodny Księże Biskupie bardzo pokochałem, wszyscy pokochaliśmy. Oby miłość łączyła zawsze Polaków z Rusinami i Rusinów z Polakami, jako bratnie narody! .

Czas Drugiej Wojny Światowej i męczeńska śmierć biskupa

Wybuch drugiej wojny światowej oznaczał kolejne drastyczne zmiany w życiu biskupa, działania wojenne uniemożliwiły właściwy kontakt z wiernymi. Diecezja przemyska stanęła w szczególnie trudnej sytuacji. Na mocy układu Ribentrop-Mołotow została podzielona na dwie strefy okupacyjne – radziecką i niemiecką z granicą przebiegającą wzdłuż Sanu. Kierowanie diecezją przez jedną osobę stało się niemożliwe, dlatego biskup oddelegował 25 września na zachodnią stronę, okupowaną przez Niemców biskupa Hrihorija Łakotę. W ten sposób zarządzanie diecezją mogło odbywać się sprawnie, a wierni pozostali w łączności z biskupem. Niemiecką część diecezji nazwano generalnym wikariatem. Siedziba biskupa znajdowała się w Jarosławiu.

Listy biskupa Kocyłowskiego, jakie wydał w czasie okupacji radzieckiej były poddawane cenzurze tak, że ich treść nie mogła bezpośrednio godzić w okupanta. Dążono również do zmniejszenia roli kościoła greckokatolickiego w życiu społeczeństwa. Władza niemiecka okazała się równie zła jak Radziecka. Biskup Kocyłowski nie ugiął się jednak przed nią, jako jedyny biskup greckokatolicki uczestniczył w konferencjach Episkopatu Polski organizowanych przez kardynała Sapiehę . Konferencje te były bardzo niewygodne dla władz okupacyjnych, które starały się im przeciwdziałać . Choć Niemcy nie ingerowali w wewnętrzne sprawy kościoła greckokatolickiego, to zagrozili biskupowi Kocyłowskiemu aresztowaniem, pretekstem było korzystanie z pomocy żydowskiego lekarza. Podejrzewano go również o ukrywanie Żydów. Gdy Niemcy rozpoczęli formowanie dywizji SS Galizien zażądali od biskupa odprawienia mszy dla ochotników, miało to zachęcić Ukraińców do wstępowania do tej jednostki. Biskup odmówił, ale naciski były tak silne, że zgodził się, aby zrobił to biskup Łakota wraz z ówczesnym proboszczem parafii katedralnej księdzem Wasylem Hrynykiem .

W twórczości biskupa Kocyłowskiego z okresu wojny widoczna jest szczególnie troska o moralność społeczeństwa, która zwykle w czasie wojny zostaje zachwiana, co prowadzi zwykle do nienawiści a często do bratobójczej walki. Władyka obawiał się tego szczególnie, gdyż znał już skutki I wojny światowej. Starał się przeciwdziałać narastaniu konfliktów pomiędzy ludnością polską i ukraińską, podsycanych ciągle przez okupanta. W listopadzie 1943 roku pisze: Chrześcijanin nie może nienawidzić najzawziętszego wroga. Może przed nim bronić siebie, swoje dzieci, swój naród, ale nie może dopuścić nienawiści do serca. W parafiach odprawiano modlitwy o: wykorzenienie spomiędzy ludzi wszelkiej nienawiści (…), nacjonalistycznej i politycznej, nienawiści pomiędzy narodami i partiami, pomiędzy rodzinami i państwami .

Mieszkańcy wsi Pakoszówka wspominają jeszcze, że przed końcem okupacji biskup po raz ostatni odwiedził swoją rodzinną miejscowość.

W 1944 roku po zwycięstwach armii czerwonej Przemyśl znów przechodzi w radzieckie ręce. Rozpoczyna się najtrudniejszy okres w życiu biskupa. Po wycofaniu się Niemiec jedyną władzę stanowili komuniści, jedynym powodem, dla jakiego nie usunięto od razu biskupów greckokatolickich była, prawdopodobnie, obawa przed masowym buntem ludności. 1 listopada tegoż roku umiera metropolita Szeptycki . Władze radzieckie dostrzegły właściwy moment by zaostrzyć proces likwidacji cerkwi greckokatolickiej. Na terytorium Związku Radzieckiego nie mógł istnieć żaden niezależny kościół, a tym bardziej podporządkowany Watykanowi, gdyż to zagrażało jedności państwa.

Po zakończeniu wojny nowa granica między Polską Rzeczpospolitą Ludową, a ZSRR dzieliła diecezję przemyską. Jozafat Kocyłowski jako jedyny biskup greckokatolicki posiadał siedzibę na terytorium Polski. Stawiało go to w szczególnej sytuacji. 9 września 1944 roku podpisano układ pomiędzy Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego, a rządem Ukraińskiej SRR w sprawie obustronnej ewakuacji ludności. Choć ewakuacja miała mieć charakter dobrowolny, to w praktyce często zmuszano ludność do wyjazdu. Kościół greckokatolicki był jedyną instytucją, która broniła Ukraińców przed masowymi przesiedleniami. Biskup Kocyłowski w stanowczy sposób sprzeciwiał się takiemu jej traktowaniu, za co był oskarżany przez władze komunistyczne o współdziałanie z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów i współprace z Niemcami w czasie wojny . W grudniu 1944 roku biskup Kocyłowski przyjął delegacje przedstawicieli administracji radzieckiej, którzy przedstawili mu plany przesiedlenia wszystkich księży diecezji przemyskiej. Biskup odmówił wydania dla nich stosownych zaświadczeń pozwalających na zmianę parafii, argumentując, że do tego potrzebna jest mu zgoda stolicy apostolskiej .

Kiedy rozpoczęły się aresztowania duchowieństwa na Ukrainie biskup Kocyłowski przeczuwał swoje aresztowanie i likwidację cerkwi greckokatolickiej w Polsce, dlatego pisał do biskupa Bardy – rzymskokatolickiego ordynariusza przemyskiego: Zechce duchowieństwo w wypadku niebezpieczeństwa chronić cerkwie i Najświętszy Sakrament przed profanacją. Gdyby któryś z proboszczów greckokatolickich prosił o opiekę nad cerkwią i oddał klucze, niech duchowieństwo nie odmawia tej przysługi . Duchowieństwo wedle możliwości spełniało tą prośbę, nie udało się jednak uchronić biskupa przemyskiego od aresztowania.

Biskupa aresztowano dwukrotnie. Po raz pierwszy dokonały tego władze polski. Lecz po krótkim pobycie w więzieniu zdecydowano się przekazać stronie radzieckiej. Przetrzymywano go w Mościskach próbując nakłonić do przejścia na prawosławie. Dwudziestego czwartego stycznia 1946 roku zdecydowano się na zwolnienie więźniów i odtransportowanie ich do Przemyśla. Stało się to najprawdopodobniej z dwóch powodów: władze radzieckie nie były przygotowane na aresztowanie biskupa, gdyż strona polska uczyniła to bez ich powiadomienia, obawiano się nasilenia działań zbrojnych UPA i większego sprzeciwu ludności podczas jej przesiedlania .

Przed ostateczną likwidacją struktur kościoła greckokatolickiego postarano się o oficjalne jego rozwiązanie, w tym celu 8 marca zwołano pseudosynod cerkwi greckokatolickiej, na którym uchwalono zerwanie więzów z Rzymem i oddanie się grekokatolików pod jurysdykcję patriarchatu w Moskwie. W tej sytuacji biskupi z Polski, między którymi znalazł się również biskup Kocyłowski, 22 czerwca zebrali się na konferencji w Częstochowie, skąd w specjalnym memoriale zawiadomili władze polskie o przynależności greckokatolickiego biskupstwa w Przemyślu do episkopatu Polski.

Decyzja o aresztowaniu zapadła 11 kwietnia 1946 roku w Przemyślu na naradzie na temat przesiedleń, oskarżono tam biskupa, że przeszkadza w sprawnym ich przeprowadzaniu. Pułkownik NKWD M. Nowikow zgodził się przeprowadzić akcję aresztowania. Dzień przed nim – 25 czerwca biskup wiedział o planowanym aresztowaniu, mógł uciekać, lecz uznał, że byłaby to zdrada stolicy apostolskiej .

26 czerwca na teren pałacu biskupiego weszło wojsko. Nakazano biskupowi by opuścił pałac i wsiadł do przygotowanego samochodu. Po kategorycznej odmowie biskupa zdecydowano się na usuniecie go stamtąd siłą, wyniesiono go na fotelu i umieszczono na ciężarówce. Wraz z biskupem aresztowani zostali ojciec Mykoła Hryceljak i siostrzeniec biskupa, który przebywał w pałacu. Zostali oni przewiezieni do Medyki, gdzie umieszczono ich w pociągu i przewieziono do Lwowa. Wojsko zajęło również pomieszczenia Kapituły Katedralnej, w której przebywał biskup pomocniczy Hrihorij Łakota i inni członkowie kapituły. Również oni zostali aresztowani i przewiezieni do Lwowskiego więzienia następnego dnia .

We Lwowie wytoczono proces biskupom przemyskim, oskarżając ich o zdradę narodu ukraińskiego, współpracę z hitlerowcami i szpiegostwo na rzecz Watykanu. Biskup Kocyłowski odmawiał wzięcia w nim udziału powołując się na swoje polskie obywatelstwo. Mimo to obydwaj biskupi zostali skazani. Hrihorija Łakotę skazano na 10 lat łagrów, zmarł 12 listopada 1950 roku w miejscowości Abezi koło Workuty. Ze względu na zły stan zdrowia biskupa Kocyłowskiego przewieziono do łagru we wsi Czapajewka niedaleko Kijowa .

W obozie tym przebywał również jeden z biskupów prawosławnych, obydwóm pomagała przeorysza pobliskiego prawosławnego monasteru. Władyka stale poddawany był torturom psychicznym i fizycznym, w wyniku których zmarł 17 listopada 1947 roku. Przeoryszy udało się wykupić ciało biskupa i pochować je w osobnym grobie. Gdyby tak się nie stało, ciało spoczęłoby w zbiorowej mogile, jak stało się to np. z ciałem biskupa Chomiszyna .

W latach siedemdziesiątych mogile biskupa groziła likwidacja, dzięki staraniom księdza Josafata Kawaciwa, udało się przenieść szczątki biskupa na cmentarz Janowski we Lwowie, mimo trudności stawianych ze strony władz. Kiedy rozeszła się wieść o pochówku męczennika, na jego grób przyjeżdżało wiele ludzi, którzy składali kwiaty i zapalali świece. Służby KGB starały się przekonać księdza, by wywiózł ciało poza Lwów. Księdzu Kawaciwowi nie pomogło nawet uzyskanie specjalnego pozwolenia od ministra gospodarki komunalnej. By zmylić władze, postanowił wybudować grobowiec z własnym nazwiskiem. W czasie prac szczątki spoczywały w ziemi obok. Za te działania aresztowano go i skazano na 8 lat więzienia, 3 lata zesłania i konfiskatę mienia, łącznie z nagrobkiem. Po wyjściu z więzienia ks. Kawaciw ponownie odkopał szczątki biskupa i złożył je w grobie swoich rodziców w miejscowości Jabłoniwka koło Stryja .

Upadek komunizmu w Europie dał możliwość swobodnego kultywowania własnej religii. Z czasem doceniono męczeństwo osób, które zginęły z powodu obrony swobody wyznania. W ich gronie znalazł się również Jozafat Kocyłowski. W 2001 roku Papież Jan Paweł II udał się w pielgrzymką na Ukrainę. Miało to ogromne znaczenie dla mniejszości katolickiej w tym kraju, w tym dla wyznawców kościoła greckokatolickiego. W trakcie tej pielgrzymki ogłosił błogosławionymi prawie trzydziestu męczenników kościoła greckokatolickiego, którzy zginęli w walce z systemem totalitarnym. W ich gronie znaleźli się obydwaj biskupi przemyscy, którzy do końca nie tolerowali zaistniałej sytuacji i zapłacili za to życiem.

Obecnie relikwie biskupa Kocyłowskiego znajdują się w wielu nowopowstałych i reaktywowanych cerkwiach greckokatolicki. Jedną z tych świątyń jest cerkiew pod wezwaniem świętego Dymitra w Sanoku Dąbrówce, która skupia grekokatolików z okolic Sanoka. Upamiętniono również miejsce urodzenia biskupa. W kapliczkę zbudowaną przez ojca biskupa została wmurowana pamiątkowa tablica upamiętniająca miejsce jego urodzin. Stało się to z inicjatywy byłych mieszkańców parafii Lalin, którzy zostali wysiedleni w 1946 roku na Ukrainę.







http://www.grekokatolicy.pl/artykuly/logos/jozafat-kocylowski-biskup-diecezji-przemyskiej-1876-1947.html

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Nie 18 Wrz, 2011 23:18

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Troszkę zmienie temat (choć zapewne do tematu duchownych /męczenników jeszcze powróce). Muzyk kompozytor i do tego pochodzący z Bartnego , które to w lecie odwiedziłam Laughing .
Cytat:
Dymitr Bortniański (ukr. Дмитро Степанович Бортнянський - Dmytro Stepanowycz Bortnianśkyj; ros. Дмитрий Степанович Бортнянский, Dmitrij Stiepanowicz Bortnianskij, ur. 28 października 1751 w Głuchowie, zm. 10 października 1825 w Sankt Petersburgu) − ukraiński i rosyjski kompozytor, śpiewak i dyrygent.

Ród Bortniańskich wywodzi się z Łemkowszczyzny, ze wsi Bartne (łem. Bortne). Ojciec kompozytora, Stefan Szkurat, osiadły na Ukrainie w Głuchowie, zmienił nazwisko na bardziej szlachecko brzmiące Bortniański (od nazwy rodzinnej wsi)[1]. Matka kompozytora pochodziła z rosyjskiego rodu szlacheckiego Tołstych. Obecnie biografowie kompozytora wykazują, że wszyscy dziadkowie Bortniańskiego byli Ukraińcami. O przynależność narodową i kulturalną kompozytora do tej czy innej kultury od wielu lat sprzeczają się ukraińscy i rosyjscy naukowcy.

Podstawy wykształcenia muzycznego otrzymał Bortniański w Głuchowie, w istniejącej tu od 1740 r. szkole śpiewaków cerkiewnych. Od 1759 r. śpiewał w carskiej kapeli chóralnej w Petersburgu. Tu uczył się śpiewu i teorii muzyki, a ponadto kompozycji u Baldassara Galuppiego. Po wyjeździe Galuppiego z Petersburga Bortniański kontynuował u niego studia w Wenecji. W l. 1769-'79 przebywał w Wewnecji, Bolonii i Rzymie. Podczas pobytu we Włoszech napisał szereg kompozycji religijnych do tekstów łacińskich oraz wystawił trzy opery (Creonte, Quinto Fabio, Alcide), które spotkały się u współczesnych z dużym uznaniem. Po powrocie do Rosji został dyrygentem carskiej kapeli chóralnej, a od 1796 r. dyrygentem muzyki wokalnej i kierownikiem tejże kapeli. Działając na tym stanowisku, napisał wiele kompozycji religijnych i przyczynił się do znacznego podniesienia poziomu zespołu chóralnego. Ponadto Bortniański był związany z nadwornym zespołem muzycznym carewicza Pawła w Gatczynie i Pawłowsku. Tu kierował oprawą muzyczną wszelkich uroczystości dworskich, uświetniajac je własnymi kompozycjami (opery, utwory kameralne), napisanymi na użytek dworu.

Bortniański jest najwybitniejszym kompozytorem rosyjskiego kręgu kulturowego XVIII w. Jego styl operowy opiera się na zdobyczach włoskiej opery osiemnastowiecznej. Świadczą o tym obszerne arie skonstruowane z rozległymi partiami recytatywu akompaniowego i płynna melodyka typu bel canto. Rodzime tradycje przejawiają się w szerokim wykorzystywaniu chórów. Późniejsze opery, wystawione na dworze carewicza Pawła w wykonaniu amatorów, wykazują wpływy francuskiej opery komicznej.

Twórczość instrumentalna Bortniańskiego ma wyraźne powiązania z muzyką klasycystyczną (np. Mozarta). Uwidacznia się to zarówno w formie, jak i w przejrzystej fakturze. Melodyka części powolnych jego sonat i innych utworów instrumentalnych nosi cechy stylu bel canto i odznacza się melancholijno-sentymentalnym charakterem.

Twórczość religijna Bortniańskiego reprezentuje szczytowe osiągnięcie rosyjskiej muzyki cerkiewnej XVIII w. Najbogatszą dziedzinę tej twórczości stanowią wielogłosowe koncerty religijne a capella. Są to obszerne kompozycje złożone z trzech lub czterech części, kontrastujacych ze sobą pod względem tempa, faktury i typu melodyki. Kompozytor przeciwstawia partie solowe, duety lub tercety partiom chóralnym, części szybkie – częściom powolnym. Monumentalne pod względem brzmieniowym finały maja niekiedy formę fugi. W melodyce koncertów kompozytor wykorzystuje zwroty zaczerpnięte ze starocerkiewnych śpiewów znamiennych, łącząc je ze zwrotami typowymi dla ukraińskich i rosyjskich pieśni oraz włoską kantyleną operową. Brzmienie chórów świadczy o doskonałym opanowaniu przez Bortniańskiego techniki chóralnych śpiewów cerkiewnych. Szczególnie interesujące są pod tym względem koncerty na dwa chóry. Koncerty religijne Bortniańskiego cieszyły się w Rosji popularnością przez cały XIX w. Mimo zaniechania ich wykorzystania w praktyce liturgicznej są wykonywane w koncertach do dzisiaj. Mistrzostwo zastosowanej w nich techniki wielogłosowości podziwiał Hector Berlioz. Obecnie twórczość Bortnianskiego przeżywa swój renesans w repertuarze koncertowym nie tylko ukraińskich instytucji muzycznych, ale także rosyjskich.


http://pl.wikipedia.org/wiki/Dmytro_Bortnianski
Poniewaz info . z wiki. proszę o ew.korektę.

Troche wieści współczesnych:
Cytat:
W dniu 8 sierpnia 2009r. Parafia Prawosławna w Bartnem i cała wieś Bartne obchodziła wyjątkową uroczystość. W ramach imprezy pod nazwą „Małopolskie korzenie Dymitra Bortniańskiego” poświęcono nowy ołtarz w cerkwi p.w. św. Kosmy i Damiana oraz odsłonięto i poświęcono pomnik Dymitra Bortniańskiego.
Poświęcenia ołtarza dla naszej cerkwi dokonał Jego Ekscelencja Najprzewielebniejszy Adam Arcybiskup Przemysko-Nowosądecki wraz z Jego Ekscelencją Najprzewielebniejszym Pajsjuszem Biskupem Gorlickim. Ołtarz i współgrające z nim wyposażenie cerkwi został wykonany przez miejscowych stolarzy – braci Wal z Ropicy Górnej według odwiecznej tradycji naszej ziemi – w kształcie okrętu. Starożytna ceremonia poświęcenia obejmowała obmycie wodą mydlaną, oraz specjalnie przygotowaną na ten cel wodą różaną. Następnie ofiarowano wino i olej, a później poświęcono ołtarz wodą święconą i mirem. Na czterech rogach ołtarza wbito kamieniami cztery drewniane kołki zalane specjalnie na ten cel przygotowany woskomastyłem (mieszaniną wosku, żywicy i substancji zapachowych). Potem Jego Ekscelencja umieścił w ołtarzu relikwie świętego Maksyma Sandowicza i całość została okryta dwoma szatami symbolizującymi szaty Chrystusa.

Później uroczyście odsłonięto i poświęcono pomnik wielkiego kompozytora Dymitra Bortniańskiego. Dymitr Bortniański był założycielem rosyjskiej szkoły muzycznej, na której bazowali późniejsi kompozytorzy. Ród Bortniańskich pochodzi ze wsi Bartne w gminie Sękowa (rodowe nazwisko Szkurat). Pradziad kompozytora był sołtysem królewskiej wsi, opartej na prawie wołoskim, a także ławnikiem w sądzie, co pozwoliło kształcić dzieci. Jego dziad zajmował się handlem i dorobił się niewielkiego majątku. Do tego fachu przyuczał również swego syna Stefana, którego posyłał w sprawach handlowych i zagranicę, również na Ukrainę. Los przywiódł Stefana do miasta Głuchów, w którym kupił dom i osiadł do śmierci. Tam też ożenił się w 1749 roku. Z małżeństwa tego w 1751 roku urodził się syn Dymitr. Wyrastał on w mieście Głuchowie centrum kozactwa zaporoskiego, gdzie przesiąkł ideami wolnościowymi i demokratycznymi. W mieście tym za sprawą hetmana Daniela Apostoła powstała w 1738r. pierwsza w imperium rosyjskim szkoła muzyczna, do której uczęszczał młody Dymitr. Odznaczał się on pięknym czystym głosem i wyjątkowym słuchem muzycznym. W 1758r. Dymitr z rozkazu hetmana Rozumowskiego wyjeżdża do szkoły muzycznej w Petersburgu, gdzie na tyle się wyróżniał, iż sama cesarzowa Elżbieta poleciła dyrektorowi kapeli zająć się jego muzycznym kształceniem. Teorie muzyki wykładał młodemu Dymitrowi sam Galuppi. Cesarzowa, Katarzyna II poleciła wysłać Bortniańskiego na studia muzyczne za granicę. W 1768 roku Bortnianski udał się do Wenecji, gdzie ponownie trafił pod skrzydła swego dawnego nauczyciela, Galuppiego. Razem ze swoim mistrzem zwiedził wiele włoskich miast – Rzym, Mediolan, Bolonię, Neapol. W 1779 r. Bortnianski powrócił do Rosji. Jego dzieła, ofiarowane cesarzowej Katarzynie II wywołały sensację. Bortnianski został kompozytorem nadwornej kapeli śpiewaczej i otrzymał nagrodę pieniężną, a w 1796 r. został dyrektorem kapeli. Pozostawił po sobie wiele utworów kameralnych i religijnych, śpiewanych we wszystkich cerkwiach świata a i w wielu kościołach.

Autorem pomnika jest gorlicki artysta rzeźbiarz Zdzisław Tohl, który w wyjątkowy sposób potrafił uchwycić rysy kompozytora. Postać wyrasta z kamienia jak muzyka Dymitra wyrastała z jego korzeni, z jego łemkowskiego serca. Bortniański stoli przechylony, wsłuchuje się w muzykę stojącej obok cerkwi, wiatru i gór, zadumany w myślach zapisuje nuty. Rzeźba ma wydłużone proporcje co nadaje jej mistyczny wschodni charakter, uderza prostotą ale skłania do zatrzymania się i refleksji.

Następnie spożyliśmy wspólny posiłek przygotowany przez gospodynie z Bartnego, a później na nowo wybudowanej scenie odbyły się koncerty muzyki i tańca. Śpiewały zespoły: miejscowy „Ruczaj”, „Świątkowianki” i „Nadija” z Legnicy; tańczył dziecięcy zespół „Sękowianie”. Goście mogli wysłuchać również referatu ks.proboszcza Mirosława Cydyło o Dymitrze Bortniańskim.

W części sportowej odbyły się drugi już raz zawody drwali, w których zwyciężył zeszłoroczny mistrz pan Jan Paszko. Tradycyjnie wielkim powodzeniem cieszyły się zawody strzeleckie z wiatrówki.
Całość imprezy zakończyła łemkowska zabawa ludowa, która trwała do 4 nad ranem, na której cudownie grali chłopcy z zespołu „Nadija” z Legnicy. Sprzedano około 200 biletów i niestety dla wielu chętnych nie starczyło już miejsca na sali, choć muzykę słychać było w całej wsi.

Pragnąłbym podziękować z całego serca mieszkańcom wsi Bartne za wyjątkowe zaangażowanie w organizację uroczystości, za okazaną mi pomoc w przygotowaniach i wsparcie. Chciałbym również podziękować wszystkim ofiarodawcom: z Bartnego, z gminy Sękowa, Bortnianom z parafii w Zimnej Wodzie, Lubinie i Legnicy, mieszkańcom Łemkowszczyzny, a przede wszystkim Jego Ekscelencji Najprzewielebniejszemu Adamowi Arcybiskupowi Przemysko-Nowosądeckiemu, który szczególnie wspierał mnie w idei zbudowania nowego ołtarza i postawienia pomnika.

ojciec Mirosław CIDYŁO Proboszcz parafii w Bartnem




http://www.sekowa.info/index.php?go=12&id2=250



Opis załącznika:

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Wto 20 Wrz, 2011 18:30

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Jezcze jeden duchowny , ciekawa postać :
Cytat:
JULIAN PEŁESZ - (1943-1896) ur. w Sermekowcu w powiecie gorlickim, biskup stanisławowski(1885-1891) i przemyski(1891-1896); w latach 1874-1885 rektor Seminarium Duchowego i proboszcz parafii św. Barbary w Wiedniu, nauczyciel domowy następcy tronu - arcyksięcia Rudolfa; w 1880 r. odprawił słyną mszę z udziałem cara Mikołaja II w czasie jego wizyty na dworze cesarza Franciszka Józefa


Strona z innymi ciekawymi postaciami słynnych Łemków.
http://akcjawisla.fm.interia.pl/dwudziesty_pierwszy_artykul.htm
Niektóre z tych postaci opisałam/podałam w temacie . Na tej stronie są tylko skrótowe info. a warto by pogłębić życiorysy.W ten sposób "Tajemniczy ludzie" tracą otoczkę tajemniczości Wink

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 24 Wrz, 2011 20:58

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

A.... wyszperałam jeszcze jedną ciekawostkę.
Niejaki Jóżef Hieronim Retinger..hmm dość ciekawa i kontrowersyjna postać...jakby nie patrzeć Łemko. Bowiem dziadem jego był
Cytat:
Emilian Czyrniański (ur. 20 stycznia 1824 we Florynce k. Grybowa, zm. 4 maja 1888 w Krakowie) – polski chemik, współzałożyciel Polskiej Akademii Umiejętności, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego w l. 1874-'75. Dziadek Józefa Retingera.


http://pl.wikipedia.org/wiki/Emilian_Czyrnia%C5%84ski
O Rettingerze pisać nie muszę bo znana to postać . Mr. Green
http://forum.ioh.pl/viewtopic.php?t=4216

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Nie 25 Wrz, 2011 21:21

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Ktoś z "nowego " pokolenia młody świetnie zapowiadający się pisarz , postać tragiczna ....bo życie zakończył sam z własnej woli.
Cytat:
Mirosław Nahacz urodził się w 1984 roku w Gładyszowie w Beskidzie Niskim. Wydawcą jego książek był Andrzej Stasiuk, prowadzący własne wydawnictwo o nazwie Czarne i mieszkający w odległości 7 km od rodzinnego domu młodego pisarza. Nahacz posiadał łemkowskie korzenie. Studiował kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim. Pisał felietony do Filipinki oraz współpracował z miesięcznikiem Lampa.

Był współautorem scenariuszu do serialu Egzamin z życia, emitowanego przez TVP 2. Debiutował w 2003 roku, jako osiemnastolatek, książką Osiem cztery, o której Cezary Polak (Gazeta Wyborcza) napisał: Nahacz sportretował pokolenie postpeerelu - kalekie, które wchodzi w dorosłe życie bez bagażu wartości. Jego debiut prozatorski stał się sensacją wydawniczą na miarę odkrycia Masłowskiej. W marcu 2004 roku ukazała się druga książka pt. Bombel, a w październiku 2005 opowieść o halucynacyjnej wędrówce przez rzeczywistość pt. Bocian i Lola.

Uważany był za jednego z najbardziej obiecujących pisarzy młodej polskiej prozy. Większość krytyków literackich oraz odbiorców jego twórczości podkreślała, że to dopiero dwudziestoparolatek, więc pozostaje domniemanie, że wszystko przed nim. Laureat Nagrody Fundacji Literackiej Natalii Gall i Ryszarda Pollaka 2003. W 2005 roku wziął udział w festiwalu Polococktail, odbywającego się w czerwcu w Berlinie, gdzie grupa jedenastu młodych polskich pisarzy miała ukazać zagranicznej publiczności najnowsze trendy i kierunki rozwoju polskiej literatury. Obok Mirosława Nahacza na imprezie gościli także: Daniel Odija, Wojciech Kuczok, Sławomir Shuty, Dorota Masłowska, Piotr Czerski, Mariusz Sieniewicz.

W wywiadach Mirosław Nahacz podkreślał, iż inspiracją dla jego twórczości jest środowisko, w jakim się wychowywał, doświadczenia zdobyte w okolicach Beskidu Niskiego, skąd pochodzi. Poniekąd wzorował się także na książkach autorstwa Płatonowa, Bukowskiego, Manna i Celine’a.

W pierwszej publikacji za pomocą niezwykle żywego, barwnego i dowcipnego języka kreśli portret młodzieży z rocznika osiem cztery. Przy kolejnej książce prototypem głównej postaci był dla niego mężczyzna z Gładyszowa o pseudonimie Bombel. Nahacz przyjął jego język, próbował przedstawić rzeczywistość jego oczyma. Nie jest to jednak autentyczna historia, to postać wymyślona, a prawdziwy Bombel tylko zainspirował młodego pisarza do napisania ksiązki. Większość opowieści, które włożył w usta swego bohatera, to historie, które kiedyś słyszał w zupełnie różnych okolicznościach. Jak pisarz sam podkreślał, trzecia książka jest zupełnie inna od wcześniejszych, a ile czytelników, tyle różnych interpretacji jej treści. Publikacja ta opowiada zupełnie odmienną historię, a wynika to zapewne z faktu, iż młody autor przeprowadził się z Beskidu do Warszawy.

Andrzej Stasiuk napisał: Rzeczywistość nabrała ochoty na wypowiedź i w tym celu wybrała sobie Nahacza, a on zgodził się jej wysłuchać i zapisać. Tak, Szanowne Panie i Panowie, Mirosław Nahacz jest wybrańcem.

Ten jeden z najzdolniejszych pisarzy młodego pokolenia zmarł 24 lipca 2007 roku. Ciało 23-letniego artysty znaleziono w jego warszawskim mieszkaniu. Najprawdopodobniej popełnił samobójstwo.

Przed śmiercią pracował nad książką Niezwykłe przygody Roberta Robra, której bohaterowie uzależniają się od serialu telewizyjnego Wściekłość i wrzask, przez co tracą kontakt z otaczającą ich rzeczywistością.



http://www.iik.pl/biografie.php/79
Z onet/wiadomości 2007 rok
Cytat:
Jeden z najzdolniejszych pisarzy młodego pokolenia, Mirosław Nahacz, nie żyje. Ciało 23-letniego artysty znaleziono wczoraj w jego warszawskim mieszkaniu. Okoliczności śmierci autora bada policja. Pisarz najprawdopodobniej popełnił samobójstwo.


http://www.youtube.com/watch?v=nKWDHmOl-gY&feature=related



Opis załącznika:
Ech..taki młody...tyle było jeszcze przed nim...szkoda.

Opis załącznika:
poczytania

Opis załącznika:
do

Opis załącznika:
ksiązki

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sro 28 Wrz, 2011 22:49

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Trochę Wink z innej beczki.
Dziedzictwo kuluturowe..coś co pozwala zachować tożsamość i utrzymać jedność.
Zjednoczenie Łemków zajmuje się odnawianiem zapomnianego rzemiosła ---maziarstwa---obwożnego handlu wyrobami ropochodnymi .Zwłaszcza znana była z niego wieś Łosie.
Cytat:
Jest taka wieś w Polsce, w której nie można odebrać telefonu komórkowego ponieważ nie ma tam zasięgu żaden z tak solidnie reklamujących się operatorów. Nie można tam też obejrzeć programów polskiej telewizji publicznej bez pomocy satelity i cyfrowego talerza. Wiele osób chwali sobie taki stan rzeczy ale niektórzy sądzą, że być może to zemsta losu za lata chwały tej wsi. Wieś Łosie wtulona w zielone zbocza Beskidu Niskiego była kiedyś słynna na całą Polskę i solidny kawał Europy. Stąd przez dziesięciolecia każdej wiosny wyruszały wozy wypełnione dziegciem, oliwą i smarami. Łosie najbogatsza wieś Łemkowszczyzny – gdzie dumny fach maziarza był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Wydawało się, że od kiedy w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ostatni z tutejszych maziarzy przestał wyruszać w swój handlowy rewir, niesione niegdyś na wiele kilometrów przez górskie echo zawołanie „Maaaazi... koooomuuu mazi...niechaj z domu wyłazi.....” już nigdy nie rozlegnie się wśród dolin Beskidu Niskiego. Jednak kiedy starsi mieszkańcy Łosi, Nowicy, Gładyszowa, Zdyni czy słowackiego Bardejova znowu usłyszeli ów zaśpiew płynący z wozu ciągniętego przez dwa piękne konie, w niejednym oku zakręciła się łza.

W świecie tradycji

Maź i dziegieć powstawały w Łosiu w czasie procesu prymitywnej destylacji. Wyrabiano je kładąc w głębokich dołach tzw. mieleszach stos wysuszonych szczap drewna. Kopiec wystający co najmniej metr nad ziemią zamykano i uszczelniano gliną, po czym podpalano. Gotowy produkt po kilku godzinach wewnętrznego tlenia się odprowadzała rurka umieszczona w dnie kopca. Najpierw pojawiała się terpentyna, później dziegieć, a na końcu maź. Wytwarzana przez Łemków maź służyła do konserwacji i smarowania osi wozów. Dziegciem leczyli grzybicę i chronili przed zakażeniami zwierzęta i ludzi. Pod koniec XIX w., kiedy rozwinął się przemysł naftowy, zaprzestali wyrobu mazi. Zajęli się produkcją i handlem smarami kupowanymi w pobliskich zakładach naftowych. Maziarz na wiosnę zaprzęgał konie do swego wyładowanego towarem wozu i wyruszał w swój rewir, by powrócić, najczęściej, dopiero jesienią. Ci, których nie było stać na wóz nosili towary na swoich plecach. Łosiańscy maziarze wędrowali po całej ówczesnej Europie: Austro- Węgrach, Rosji i Prusach , znano ich i w Warszawie i Łomży i w Lublinie, ich wozy docierały do Rygi, Wilna i Jekatenyneburga. Od połowy XIX w. do czasu wybuchu II wojny światowej maziarstwo było podstawowym źródłem dochodów dla większości rodzin z Łosia. Profesja maziarza upadła po drugiej wojnie światowej kiedy granice odcięły dawne rynki zbytu, wysiedlenia Łemków w czasie akcji „Wisła” wyludniły tutejsze wsie, a potem zmiany technologiczne znacznie ograniczyły zapotrzebowanie na maziarskie produkty. Ostatni wędrowny maziarz Dmytro Kareł zakończył działalność w 1970 r.

Maziarze powrócili

Jednak za sprawą ludzi, którym bliska jest tradycja przywrócono nie tylko maziarski wóz. Odbyła się pierwsza wyprawa Maziarskim Szlakiem Turystycznym. Tym razem nie wybrano się w nazbyt odległe strony. Podróż miała przybliżyć atrakcje Beskidu Niskiego po polskiej i słowackiej stronie. Wyruszono – oczywiście z Łosiów. Uroczyście pożegnano ekipę złożoną z pięciu adeptów sztuki maziarskiej, zaopatrzonych na drogę w dziegieć (raczej niewielkie porcje) i solidny kosz prowiantu. Konie prowadzone wprawną ręką woźniców ciągnęły oryginalny maziarski wóz, który szczęśliwie dotrwał do naszych czasów, chociaż wcześniej musiał być poddany renowacji oraz adaptacji do nowych zadań.

Powoli, wspinając się na przełęcze i przemierzając beskidzkie doliny, raz asfaltową szosą a za chwilę leśnym duktem, turkocząc drewnianymi kołami przez cztery majowe dni wóz wraz ze swoją ekipą pokonał ponad 130 km. Jednak to nie przejechana odległość była najważniejsza ale spotkania na szlaku. W czasie wędrówki poznawano dawne rzemiosło (w Nowicy tradycyjną produkcje drewnianych łyżek demonstrował Stefan Romanyk), oglądano zbiory łemkowskich pamiątek (gospodarstwo Pana Piotra Wierchniańskiego w Gładyszowie) zwiedzano cerkwie i cmentarze. Z jadącego niespiesznie wozu doskonale widać piękno krajobrazu Beskidu Niskiego. Pierwszy nocleg zaplanowano w Zdyni dokąd wóz dotarł już o zmroku. Na miejsca kolejnych noclegów wybrano także gospodarstwa agroturystyczne lub pensjonaty znakomicie przygotowane do przyjęcia gości. Po kilku godzinach spędzonych na wozie wielką popularnością cieszyły się przygotowane przez gospodarzy dania regionalne i specjały domowej kuchni.

Kto drogi prostuje...

Sensacją następnego dnia stał się wjazd zaprzęgu na przejście graniczne w Koniecznej. Sprawdzono dokumenty podróżników i paszporty obu koni. Konie znakomicie wczuły się w swoją rolę i ze spokojem dawały się fotografować i filmować. Potem podróżowano po Słowacji do Bardejova. Maziarski wóz zatrzymał się na środku rynku, gdzie przez kilka godzin otaczał go wianuszek zaciekawionych mieszkańców miasta. Natomiast podróżnicy mieli sposobność zwiedzenia zabytków i muzeum Bardejova, W drodze powrotnej do Polski współcześni „maziarze” musieli zmierzyć się z przeciwnościami losu. Zanadto zaufano koniom (wszyscy byli pewni, że zawsze same trafią do domu) i nieuwaga spowodowała drobną pomyłkę w trasie. Jej naprawianie zajęło na tyle dużo czasu, że zaczęło zmierzchać. Jednak nocna przeprawa przez góry i Przełęcz Wysowską. okazały się wspaniałą przygodą, a „maziarze” dzielnie radzili sobie przemierzając błotniste drogi, oczyszczając trasę z powalonych drzew i wypatrując ginącego w mroku szlaku.

Po tych przygodach i błocie dobrze było sobie odpocząć wśród zdrojów Wysowej. Wóz ku uciesze kuracjuszy stał przed Karczmą „Gościnna Chata”. Wszyscy oglądali go z zainteresowaniem i rozpytywali o możliwości przejazdów i wycieczek. Natomiast piątka adeptów maziarstwa zwiedzała okolicę zamieniając na krótko żywe konie na konie mechaniczne. Po południu znowu wyruszono na szlak, który prowadził do pobliskich Ropek. Krótka ale bardzo malownicza trasa obfitowała w przeprawy przez strumienie i ładne panoramy na Beskidy. Wieczorem zapłonęło ognisko i wydało się, ze maziarskim opowieściom nie będzie końca.

Ostatni dzień to powrót do Łosi. Szlak wiódł nad brzegiem zalewu w Klimkówce. Szkoda, że pogoda nie pomogła w podróży ponieważ deszcz i ostry zimny wiatr nie zachęcały do opuszczania schronienia pod plandeką. Wóz dotarł do centrum wsi, skąd wyruszono cztery dni wcześniej. Podróż dobiegła końca. Żaden ze świeżo upieczonych maziarzy nie chciał szybko opuszczać wozu, który na kilka dni zastąpił im dom. Wspaniała atmosfera podróży, gościnność z którą spotykano się na szlaku spowodowały, że stała się ona dla jej uczestników niezapomnianym przeżyciem.

Wóz jedzie niespiesznie i wiele z niego widać. Czas także jakby zaczyna płynąć wolniej, a wszystko wokół staje się bliższe. W każdej chwili można się zatrzymać aby zobaczyć jeszcze dokładniej to co nas zainteresuje. Zaprzęg dociera z powodzeniem tam, gdzie z trudem wjeżdżają współczesne samochody terenowe. Nie robi przy tym niepotrzebnego hałasu i nie powoduje zniszczeń. Jest bardzo naturalnym elementem górskiego krajobrazu tworząc z nim bardzo harmonijny obraz. Z pewnością warto polecić taką podróż każdemu kto chce nieco inaczej popatrzeć na Łemkowszczyznę i Beskidy i poznać je z wysokości... prawie końskiego grzbietu.

Marek Waśkiel, Białystok






http://www.ropa.iap.pl/?id=41126&location=f&msg=1
Polecam poczytać . Bardzo ciekawa strona Piwo

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Pią 30 Wrz, 2011 22:29

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

A z znakomitego rodu maziarskiego z Łosi wywodzi się Janusz Szlanta równie dość kontrowersyjna Wink współczesna postać.
Cytat:
Janusz Michał Szlanta (ur. 16 października 1953 w Radomiu) – polski polityk i przedsiębiorca, wojewoda radomski (1993–1994), prezes Stoczni Gdynia (1997–2003).

Ukończył IV Liceum Ogólnokształcące im. Tytusa Chałubińskiego w Radomiu oraz studia z dziedziny fizyki ciała stałego w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W 1987 rozpoczął działalność gospodarczą, zakładając firmę roznoszącą mleko. W 1990 był członkiem sztabu wyborczego Tadeusza Mazowieckiego. Stał na czele struktur Unii Demokratycznej w Radomiu. Bez powodzenia ubiegał się o mandat poselski w wyborach parlamentarnych 1991. Był prezesem Agencji Rozwoju Regionalnego, następnie wojewodą radomskim (1993–1994) i dyrektorem Polskiego Banku Rozwoju (1994–1996). W latach 1996–1997 przewodniczył Radzie Nadzorczej Stoczni Gdynia, następnie został jej prezesem, doprowadzając do przejęcia przez spółkę Stoczni Gdańskiej. Później był m.in. doradcą słupskiej spółki "Sezamor"[1].


http://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Szlanta

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 01 Paź, 2011 15:38

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

A tu ciekawostka..wywiad z ostatnim maziarzem :
Cytat:
Wywiady przeprowadził oraz zdjęcia wykonał: Tomasz Zając
MAZIARZ - PIOTR SZLANTA
Mieszkaniec Łosia

Cytat:
- Skąd wzięło się maziarstwo w Łosiu?
- Skąd się maziarstwo wzięło to ja nie wiem.
- Od kogo Pan uczył się maziarki?
- Od ojca, Andrzej miał na imię. Ojciec jeździł przed wojną.
- Pan jeździł przed wojną ?
- Nie po wojnie, po 47 roku, ja jeździłem na Śląsku, ze szwagrem. Potem szwagier zmarł, ja kontynuowałem tą maziarkę. Powiaty cieszyński, wadowicki i żywiecki, potem nowotarskie i limanowskie.
- Jakim towarem Pan handlował i skąd go Pan brał ?
- Były centrale CPN, w tych centralach tankowałem. Jaki towar szedł, to zależało od terenu, olej maszynowy, wrzecionowy, cylindrowy, towot, smar do wozu.
- Kto kupował?
- Po wsiach jeździłem. Gospodarze brali, do sklepów chemicznych, ja już po dworach nie jeździłem, ojciec jeździł.
- Ilu was jeździło wozami po wojnie?
- Co najmniej 10 do 20 jeździło z Łosia. Z Gorlic Dymitr Kareł.
- Mieszkał w Gorlicach?
- W Gorlicach miał wóz oczywiście.
- Piszą w książkach, że był ostatni...
- Ostatnim można powiedzieć, że byłem ja. Były to lata 70 -te. Wtedy zakończyłem.
- Jak Pan zakończył?
- Normalnie poszedłem do pracy i zostawiłem, nie opłacało się. Ja panu powiem prywatnego strasznie gnietli, nie żeby były podatki, ale domiary!
- Co to były domiary?
- Ponad podatek, dodatkowy, karny podatek.
- Pan prowadził normalną działalność handlową. Miał pan zarejestrowaną firmę.
- No tylko, handlową. Państwo cisnęło na rzemieślnika bardzo.
- To jest przyczyna upadku maziarstwa?
- Gnietli podatkami, ale domiary, to taka jakby kara, to przeważnie każdy jeden z powodu tych domiarów przestał handlować. Bo klient by się znalazł, jeszcze by się sprzedało, jeszcze by żył. Gospodarze na wsi byli zadowoleni, że im maziarz towar pod nos przywiózł.
- Pan Włodzimierz Rubicz mówił o wojnie, nowoczesnych maszynach, ale okazuje się państwo też się przyczyniło do zaniku maziarstwa. Kto był odbiorcą na Śląsku cieszyńskim?
- Śląsk mazi nie znał wcale, na Śląsku brali towot, tam była mechanizacja większa, towot był do maszyn, olej. Tam gospodarze byli grubsi, tam człowiek więcej utargował. A mazi oni nie chcieli, bo nie było drewnianych wozów.
- Przed wojną Pan obserwował maziarzy w Łosiu?
- Przed wojną miałem 12 lat, krowy pasałem, do szkoły chodziłem.
- Skąd konie i wóz?
- Konie miałem swoje, wóz po ojcu. Wóz jeszcze jest na zdjęciu, to pamiątkowe zdjęcie.
- To Pan jest na tym zdjęciu?
- No chyba.
- Gdzie to jest?
- To jest Nowy Targ w samym rynku, to drugie zdjęcie jest zrobione koło Mszany Dolnej. Jestem na nim ze starszym bratem, który przed wojną jeździł z ojcem.
- Jak zachęcał pan ludzi żeby kupowali maź?
- Jechało się na wieś, jeśli gospodarze byli świadomi, kto jedzie, jak wóz widzieli, to przychodzili po maź. Jak podupadło poszedłem do pracy.
- Nie smutno Panu było?
- To było życie.
- Co zadecydowało o wyborze maziarstwa jako źródła zarobkowania?
- Wtedy dużo ludzi jeździło, ja miałem wielkie zamiłowanie do maziarstwa. W końcu je rzuciłem, byłem nawet spokojny, przerobiłem 8 godzin i do domu.
- Gdzie się ma maziarstwo, bo to była wielka umiejętność, w głowie, w sercu?
- W głowie, bo to trzeba było mieć podejście do ludzi.
- Uczył się Pan, podpatrzył Pan od kogoś?
- Głównie jak ojciec przyjeżdżał, bo jeździł koło Warszawy, to człowiek tak się zżył z tym wozem. Potem ze szwagrem Michałem Krutyłą jeździłem. Ja z nim, u niego praktykowałem.
- Kareł Dymitr to w Gorlicach mieszkał...
- Ja z nim też jeździłem. Jemu samemu się nie chciało jechać. To było kłopotliwe, bo człowiek był obciążony nieraz tym wszystkim sam, tośmy konie sprzągnęli i razem pojechali.
- Jak długo trwała wyprawa?
- Miesiąc, dwa.
- Jak pan myśli, co z tym maziarstwem będzie dalej?
- Jak, juże go nie ma, nie ma i nie będzie!
- Czy może dałoby się przerobić na atrakcję turystyczną?
- Na jaką? Ja nie widzę. To raczej zaginie całkiem.
- Co na wóz zabieraliście na drogę?
- Pieniądze się utargowało, w obrok to się człowiek zaopatrywał w terenie dla koni. Było też, że przyszedł gospodarz, nie miał pieniędzy, to dał owsa, ja mu dałem smaru.
- Poza ropopochodnymi produktami handlował Pan czymś jeszcze?
- Ja nie, tylko ropopochodne.
- W Łosiu z tej ropy, co sama wypływa robiono coś?
- Nic panu nie powiem, a ja bajek nie lubię opowiadać. To co mówię to uzasadniam na czymś, a takie bajki nie lubię opowiadać.
- Pan handlował dziegciem?
- Bielanczanie to by powiedzieli dokładnie, nawet to produkowali. To wszystko pójdzie w nic ...
- Pozostaną książki, fotografie, chociaż tyle, za sto lat ani mnie, ani Pana raczej nie będzie ...
- Chyba nie.
- Ale książka może się uchowa i ktoś przeczyta.
- Może...


http://www.beskid-niski.pl/index.php?pos=/ludzie/szlanta

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 01 Paź, 2011 18:31

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Następny przykład tradycyjnego rzemiosła Łemków. Oczywista biżuteria Laughing temat bliski memu sercu...
Cytat:
Krywulki to tradycyjna biżuteria karpacka, wytwarzana ręcznie od Łemkowszczyzny po Huculszczyznę i Karpaty Marmaroskie. Każdy z tych regionów ma swoje charakterystyczne odmiany, kolorystykę i wzornictwo, znajdujące odzwierciedlenie w haftach, rzeźbach, kolorowych pisankach czy obrazach - dla wszystkich wspólna jest jednak technika wytwarzania. Na cienką, mocną nić lub drucik, ręcznie lub przy użyciu specjalnych krosien nanizywano setki kolorowych koralików, które układając się w geometryczny wzór tworzyły piękną ozdobę stroju damskiego i męskiego. Bogactwo zdobnictwa i misterność wykonania świadczyły niejednokrotnie o zamożności panny, która krywulkę nosiła - tak było na Łemkowszczyźnie, gdzie krywule osiągały szerokość 15-20cm i pokrywały całe ramiona.

Węższe były sylianki, często ozdobione prostym, czarno-czerwonym, charakterystycznym dla regionu, bojkowskim wzorem. Typowo huculskim naszyjnikiem były gerdany - długie naszyjniki z przodu zakończone medalionem, noszone - co ciekawe zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn.

Dawniej uważano, że tworzenie biżuterii z koralików powinno być zastrzeżone dla osób o czystym sercu, by wraz z koralikowym cudeńkiem mogły przekazać pozytywną energię komuś, kto będzie nosił koralikowe ozdoby.


http://out2get.blogspot.com/2009/08/emkowskie-krywule.html
Tu na tej stronie piękne przykłady krywul wykonanych współcześnie przez artystkę.
http://www.kochamwies.pl/zrob-to-sam/pomysly-weranda-country/14132-lemkowska-bizuteria
Cytat:
Okazałość biżuterii świadczyła o majętności i statusie właściciela. Kobiety darły pierze, sprzedawały jajka i za zdobyte środki kupowały koraliki. Ich koszty odpowiadały połowie ceny krowy

http://www.podkarpacie.szlakrzemiosla.pl/index.php/s/tworcy/mode/article/id/31

Ot próżność... Wink pół krowy za koraliki...ale ja to rozumiem. Mr. Green
Jak biżuteria to i ubranko... tu o ciekawym muzeum i strojach łemkowskich.
Cytat:
Nie każdy, kto przejeżdża przez Komańczę zdaje sobie sprawę, że mija jedno z najciekawszych prywatnych „muzeów” w południowo-wschodniej Polsce. Wszyscy znają Fedora Gocza i jego zagrodę łemkowską w Zyndranowej. Mniej osób wie o komaneckiej kolekcji pani Darii Boiwka. Zbiór (łącznie kilkaset eksponatów) powstawał latami. Jego początki sięgają pewnie lat 50. XX wieku, kiedy jego twórczyni powróciła z wysiedlenia. Wspólnie z niedawno zmarłym mężem Stefanem, pani Daria stworzyła przebogatą kolekcję strojów, haftowanych ikon, rusznyków, serwet i koralikowej biżuterii łemkowskiej, dla której najbardziej charakterystyczne są krywulki.



Najstarsze przyodziewki mają ponad sto lat. Są to ręcznie plisowane (niegdyś gorącym chlebem) spódnice. Obejrzeć można także łajbyki, pokryte bogatym haftem soroczki, czy barwne hardanki ozdoby podobnie, jak krywulki wykonywane zmaleńkich koralików

http://www.karpaty.travel.pl/?fn_mode=fullnews&fn_id=315



Opis załącznika:
Krywula... precyzja godna zegarmistrza.

Opis załącznika:
Cudeńko warte krowę.

Opis załącznika:
Mały Łemko , strojniś/sia

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Nie 02 Paź, 2011 22:55

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Kobiety ozdabiały ubrania nie tylko koralami lecz także haftem....w długie zimowe wieczory przy kominku ...tworzyły prawdziwe dzieła sztuki.
Cytat:
Na obszarach Łemków, najstarsze hafty składały się z czerwonych oraz czerwono-niebieskich motywów linearnych. Wraz z upływem czasu, haft wzbogacano innymi kolorami – błękitem, zielenią oraz żółcią.

Na ziemiach Bojków, hafty tworzą różnorodny zbiór, od prostych, czerwono-niebieskich motywów geometrycznych na zachodnich krańcach ich terytoriów, po bogate, gęsto haftowane geometryczne i/lub kwiatowe wzory na krańcach wschodnich i południowych. Bojkowie znani byli również z pięknie haftowanych, marszczonych i plisowanych wyrobów zwanych brizki, które umieszczano głównie wokół kołnierza oraz na mankietach koszul kobiecych i męskich, ale także na górnym rąbku fartuchów kobiecych.


Oczywista nieoceniona wiki Mr. Green
A tu o niecodziennej kobiecie /hafciarce.
http://kobietynawsi.pl/Tancowala-igla-z-nitka
Fragment zacytuję ale warto przeczytać cały artykuł.
Cytat:
Anna Priadka - pełna energii, otwarta i roześmiana mistrzyni snucia ciekawych opowieści. Wystarczy rzucić słowo i już słucha się kolejnych wspomnień, kolejnej barwnej historii.

Misją, a jednocześnie pasją pani Anny, mieszkanki wsi Rzeczenica, jest podtrzymywanie bogatej, ale odchodzącej jak wiele innych w zapomnienie, tradycji łemkowskiej.




Opis załącznika:
Koszule z tradycyjnym haftem łemkowskim
http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/6266,michow-lemkowska-watra-na-czuzyni.html

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Pią 07 Paź, 2011 1:25

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

A pieśni ? Pieśń to też tożsamość . Pieśń i taniec.
http://www.youtube.com/watch?v=_d_JbF5V0A0
Widać iż młodzież chętnie kultywuje obyczaje przodków , nie zapomina i tradycja nadal w Narodzie trwa.
Cytat:
Łemkowski Zespół Pieśni i Tańca „Kyczera" to organizacja młodzieży łemkowskiej z terenu Legnicy i okolic. Działa od 1991 roku, od kwietnia 1992 roku jako stowarzyszenie społeczno - kulturalne. Do głównych celów stowarzyszenia należy ratowanie i propagowanie kultury łemkowskiej, inspirowanie badań naukowych w zakresie łemkoznastwa, prowadzenie działalności dokumentacyjnej, podejmowanie działań mających na celu przełamywanie stereotypów i uprzedzeń narodowościowych, szeroko rozumiana edukacja wielokulturowa, praca z młodzieżą i dziećmi, instytucjonalizacja życia kulturalnego i naukowego Łemków na Dolnym Śląsku.
Godna podkreślenia jest działalność dokumentacyjna, wystawiennicza i naukowa Zespołu. Jego zbiory liczą kilkaset relacji, blisko tysiąc starych fotografii, kilka tysięcy dokumentów. Unikalny księgozbiór z literaturą poświęconą Łemkom i Łemkowszczyźnie liczy ponad 2000 woluminów. Z zasobów zespołu korzystają, obok członków stowarzyszenia, mieszkańcy Legnicy - uczniowie, studenci a nawet pracownicy naukowi (ci ostatni nawet z tak odległych ośrodków akademickich jak Łódź czy Warszawa).
Materiały zebrane przez zespół zostały wykorzystane w 2002 roku między innymi przez Uniwersytet Charlesa de Gaulea w Lille w przygotowanym dla sieci uczelni francuskich CD-Roomie „Lemkoviens. Derniers Mohicans d'Europe" i Brigham Young University z USA.
W latach 1997 - 2002 zespół był organizatorem kilku wystaw poświęconych osiedleniu Łemków na Dolnym Śląsku. Zgromadzone na nich eksponaty prezentowano między innymi w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, Muzeum Archeologicznym w Głogowie, Muzeum Okręgowym w Środzie Śląskiej, Miejskiej Bibliotece Publicznej w Legnicy. W lutym 2005 roku planowana jest ekspozycja zbiorów Zespołu w Muzeum Ziemi Lubińskiej.
Jednym z ważniejszych wydarzeń naukowych na Dolnym Śląsku w 2002 roku była Międzynarodowa Konferencja Naukowa „Łemkowie u progu XXI wieku. Odrodzenie czy asymilacja?", zorganizowana przez zespół wspólnie z Państwową Wyższą Szkołą Zawodową w Legnicy. Uczestnikami tej konferencji byli najwybitniejsi znawcy problematyki łemkowskiej z Polski i Ukrainy (między innymi dr Helena Duć-Fajfer i dr Ewa Michna z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Olcha Bencz z Państwowej Akademii Muzycznej im. Piotra Czajkowskiego w Kijowie, dr Marek Dziewierski z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, dr Anna Krochmal z Naczelnej Dyrekcji Archiwów Państwowych w Warszawie, prof. Rościsław Żerelik i dr Jerzy Żurko z Uniwersytetu Wrocławskiego, dr Halina Szczerba z Uniwersytetu im. Iwana Franka we Lwowie, dr Tomasz Wicherkiewicz z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu).
Bardzo pozytywne recenzje środowisk naukowych zebrał wydany przez zespół „Słownyk lemkiwskoj howirky" Petra Pyrteja. Nagrana roku w 2003 roku płyta „za horamy, za lisami", kandydowała do miana Folkowego Fonogramu 2004 Roku w plebiscycie Polskiego Radia.



http://lemko.org/archive/kyczera2/kyczera.htm

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Pią 07 Paź, 2011 19:32

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Po uważnym przyjrzeniu się strojom zespołu Kyczera widać iż różnią się od haftu /ozdób które zaprezentowałam.
Bardziej przypominaja te zakopiańskie...hmmm..?
Zapewne chodzi o to z jakich obszarów pochodzili ci co nosili tę odzież i ozdoby. Strój łemkowski był hmm bardziej siermiężny..?
No tak temat rzeka niezmiernie ciekawy zwłaszcza dla mnie...taki kobiecy Mr. Green .
Moze uda się wyszukać jeszcze jakieś przykłady ubioru i ozdób .

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Pią 07 Paź, 2011 20:45

Powrót do góry
Joanna d'Arc
Szeregowiec

Szeregowiec





Posty: 7
Skąd: Warszawa
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Bardzo rozbudowany wątek, naprawdę dużo zebraliście informacji. Ja w ramach ciekawostki mogę tylko dodać, że Łemkowie to chyba najbardziej znany i lubiany ludek na etnologii na UW. Każdy tam musi mieć warsztaty w terenie i najlepiej badać jakiś rzadko występujący, albo wymierający ludek. A że w naszym jednorodnym etnicznie kraju o wszelkie urozmaicenie ciężko, studenci cieszą się, że mamy Łemków Uśmiech

Czw 13 Paź, 2011 13:54

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Witaj Jeanne.... vierge d'Orleans .. Wink Cieszę się , że wiadomości o Łemkach wzbudziły Twoje zainteresowanie.
Ach układam te wyszperane wątki jak puzle...i obraz się ukazuje : ludzi pracowitych , spokojnych religijnych ,normalnie/normalnych i....ciekawych Wink .Może jednak wyszperasz jakie ciekawostki..np. wzory haftu....etc.
Pois accueille Jeanne Piwo

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Czw 13 Paź, 2011 17:01

Powrót do góry
Joanna d'Arc
Szeregowiec

Szeregowiec





Posty: 7
Skąd: Warszawa
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Kiedy zobaczyłam ten temat, stwierdziłam że to dobra okazja, żeby przestać być ignorantem i dowiedzieć się czegoś więcej o Łemkach, niż to, że to mały ludek z południa. Szperałam na stronach anglojęzycznych, ale jest tam niewiele informacji, ot raz ukazał się artykuł na BBC http://www.lemko.org/BBC/bbc1.html. A po ukraińsku niestety nie poszukam :p

Pią 14 Paź, 2011 13:28

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Układam temat postów o Łemkach jak obraz z puzli..ot układanka taka Mr. Green i ciągle miejsca puste. Tym razem ponieważ już pażdziernika połowa i zbliża się listopad wypadało by wspomnieć o Zaduszkach.
Cytat:
Jeszcze na początku XX w. w wigilię Zaduszek pieczono chleby, gotowano bób i kaszę, na wschodzie także kutię z maku, pszenicy i miodu, a wszystko to wraz z wódką pozostawiano na noc na stole jako poczęstunek dla duchów.
Zostawiano otwarte furtki, uchylone drzwi, aby duchy mogły bez przeszkód wkroczyć w progi swych domostw. Palono wielkie ognie na cmentarzach, rozstajnych drogach, na podwórzach, a zwłaszcza na grobach samobójców.
Wśród grekokatolików tradycyjnym dniem wspominania zmarłych jest poniedziałek wielkanocny. Drugim takim dniem jest święto Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki). Obchodzenie dnia zmarłych wiosną, po Dniu Zmartwychwstania, nadaje mu nieco inny sens, niż w obrządku rzymskokatolickim. Jest to święto, w którym żywi przychodzą podzielić się ze zmarłymi Dobrą Nowiną o zmartwychwstaniu, w którym uczestniczyć będą także zmarli.
W dzień Święta Zmarłych groby przystrajane są przepięknie kwiatami a na grobach palą się świece - symbol życia, śmierci i zmartwychwstania.

W kościele prawosławnym Dzień Wszystkich Świętych to po prostu święto Wszystkich Świętych. Prawosławni czczą pamięć zmarłych przodków wiele razy w roku
W okresie Wielkiego Postu obchodzi się cztery tzw. Soboty Rodzicielskie. Wbrew nazwie nie są poświęcone tylko pamięci rodziców, lecz wszystkich przodków. Siedem sobót w roku poświęca się na tzw. Wspominki.
Największe jednak święto, w którym prawosławni wspominają swych przodków to Radonica, przypadająca we wtorek w tydzień po Wielkiej Nocy (a więc inaczej niż u grekokatolików). Jak sama nazwa wskazuje, jest to święto radości. Radości ze Zmartwychwstania Chrystusa, w którym uczestniczyć będą wszyscy zmarli. Żyjący idą na cmentarz, by podzielić się Dobrą Nowiną z tymi, którzy odeszli.


http://www.beskid-niski.pl/index.php?pos=/lemkowie/religia/zaduszki

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 15 Paź, 2011 23:22

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Po Zaduszkach .... Boże Narodzenie :
Cytat:
Po czterotygodniowym Adwencie nadchodziła wigilia zwana wśród Łemków Swiatyj Weczer. Łemkowie wierzyli, że był to dzień dziwów i niesamowitych magicznych zdarzeń. Determinowała ów dzień przepowiednia iż „jak na wilie tak na cały rok”. Z takiego przeświadczenia wynikało wiele różnych czynności, których wykonanie miało przynieść pozytywne skutki na cały przyszły rok. Mianowicie według wierzeń Łemków pasterz nie powinien patrzeć przez okno, gdyż w przyszłym roku ludzie będą widzieli szkody jakie zrobi jego bydło. Zgodnie z tradycją w tym dniu nie należało również niczego pożyczać sąsiadom bądx innym osobom ale dobrze było samemu coś pożyczyć i to najlepiej od jakiegoś bogatego Żyda. W ciągu dnia trzeba ktoś z domowników powinien był obracać żarnami żeby gospodarza miał co mleć przez cały nadchodzący rok. Interesujący element obyczajów łemkowskich stanowią również pewne wróżby i przepowiednie. Otóż jeśli to mężczyzna pierwszy wszedł do domu w Swiatyj Weczer to wówczas gwarantowało to dobry przyszły rok natomiast jeśli kobieta pierwsza weszła do domu rok musiał być bardzo zły dla domowników.

Przez cały dzień gospodyni zajmowała się przygotowaniami do wieczerzy. Szczególnych zabiegów wymagał kraczun, czyli duży kolisty chleb pieczony z wszystkich rodzajów zbóż. Od tego ile zbóż zawierał kraczun zależało czy przyszły rok będzie dostatni a także, czy żniwa będą urodzajne, czy też nie . Dla ozdoby wzdłuż obwodu odciskano kółka i robiono w nich wgłębienia. Podczas pieczenia przebywające w izbie kobiety podskakiwały do góry aby ciasto pięknie wyrosło. Po wyjęciu kraczuna z pieca starannie oczyszczano ściany pieca z sadzy, żeby w zbożu nie było śmiotho zerna czyli śnieci. Oprócz krczuna kobiety piekły połeznyky – małe wydłużone chlebki. W jednym z nich zapiekano czosnek i przeznaczano dla bydła, pozostałe dla pałaznyków którzy przychodzili z życzeniami.

Ciekawym zwyczajem było to, iż przed wieczerzą domownicy szli nad rzekę by umyć się w bieżącej wodzie co miało zapewnić zdrowie na cały rok. Po powrocie gazda wnosił do domu snopek owsianej słomy zwany didok (dziadek) oraz naręcze siana i zwracał się do żony „Pomahaj Bih na szczastie, na zdorowie, na tot nowyj rik. Daj Bih w komorie i na dwore”. Gaździna pytała: „Okalste połaznyku?” Na co on odpowiadał: „Z wesełoho, zbystroho, z dobroho, ze szczasływoho” i stawiał snopek w kącie izby. Pod stołem kładł różne żelazne przedmioty np. lemiesz od pługa. Przy wieczerzy trzymano na tym nogi co miało dać siłę. Dodatkowo nogi stołu przewiązywano łańcuchem co albo miało symbolizować jedność rodziny albo miało zapewnić, że latem bydło na łąkach nie będzie się rozbiegało. Na stole rozścielane było siano, które przykrywano lnianą, białą płachtą. Na tym leżał kraczun. Na kraczunie stawiano garnek z pszenicą i wetkniętą w nią gromnicą. Po jej zgaszeniu obserwowano dym. Jeśli dym szedł w stronę drzwi oznaczało to bliską śmierć kogoś z domowników, jeśli do góry to wesele.

Motywy eschatologiczne stanowiły bardzo ważny element łemkowskich świąt. Jeśli okazało się że ułożonych dookoła stołu łyżek było zbyt mało znaczyło to , że kogoś z domu ubędzie. Mało tego przy stole zostawiano tyle wolnych miejsc, ilu było zmarłych w rodzinie, gdyż wierzono, że ich dusze mogą brać udział w wigilijnej wieczerzy. Były one nawet wyraźnie zapraszane do uczt. Gazda często wołał: „Pryjdy duszczko se poiaty, jak jeś hołodna”, „Boże daj zdorowe, chodyte do nas”.

W czasie wieczerzy wszyscy spożywali posiłek z jednej miski, co miało również symbolizować jedność rodziny. W zależności od lokalnych zwyczajów liczba potraw musiała być nieparzysta albo liczyć 12. Do wigilijnych potraw należały: gołąbki z grzybami, bobalky (kluski) z makiem, kapusta, ziemniaki z kompotem z suszonych gruszek, pierogi, gotowane suszone śliwki, groch, bób, fasola, kisełcia (żur owsiany), parzona pszenica z miodem czyli kutia. Po wieczerzy zaczynały się wróżby. Po pasterce połaznyky czyli chłopcy kilkunastoletni przychodzili do panienek po orzechy. Wchodząc do izby połaznyk mówił „Christos rożdajet sia, szczoby sia porodyła pszenycia, żyto, jarec.”


Rizdwo

Pierwszy dzień Bożego Narodzenia inaczej Rizdwo poza pójściem do cerkwi Łemkowie spędzali na wypoczynku i śpiewie kolęd. Drugi dzień świąt nazwano wymitny, ponieważ dopiero wtedy wolno było godpodyni wysprzątać i pozamiatać izbę. Od wczesnego ranka chodzili już wówczas kolędnicy śpiewający cerkiewne kolędy.

Dosyć skronie obchodzono Nowy Rok przypadający na 14 I nowego stylu. Rano obmywano się woda rzeczną i obsypywano izbę owsem na szczęście. Sporo też w tym dniu było magicznych obrzędów i wróżb. Dopiero w Nowy Rok można było jeść kraczuna to zapewniało urodzaj.


Bohojawlenie

Szczególnie uroczyście obchodzono Bohojawlenie hospodnie przypadające na 19 I. Było to tzw. Święto Jordanu, czyli chrztu Chrystusa. Poprzedzała to święto wigilia zwana Szczedryj Weczer. Można powiedzieć, że obrzędy były powtórzeniem obrzędów związanych z Bożym Narodzeniem. Pomijano tylko zwyczaje związane ze zmarłymi.

Rankiem w dzień Bohojawlenia wszyscy udawali się do cerkwi na nabożeństwo. Stamtąd wychodziła nad rzekę uroczysta procesja z zapalonymi świecami i chorągwiami prowadzona przez popa. Na rzece była już przygotowana spora przerębla a obok niej z wyłupanego lodu ułożony krzyż. Ksiądz święcił wodę, w której zanurzał drewniany, pięknie rzeźbiony krzyż i trijcie (potrójny świecznik). Od tego momentu woda w rzece stawała się wodą jordańską. Ludzie czerpali ją do naczyń i zabierali do domu gdzie służyła im jako lekarstwo. Na Jordana po wsi chodził pop i zbierał kolędę.

Zapusty zwane u Łemków masnyci kończyła fedorowycia – dzień ostrego postu. W tym dniu miały miejsce również tzw. puszczania – kobiety zbierały się razem, piły wódkę a następnie tańczyły. Miało to sprawić, że len będzie rósł wysoko. Następnego dnia zaczynał się pist czyli post.



http://historiaswiata.com.pl/wpis/36/
Cytat:
Oprócz zorganizowanego kolędowania w zespołach kolędniczych odbywało się też kolędowanie w czasie odwiedzin, w gronie rodzinnym, a nawet w okresie Adwentu "na weczirkach". Kolędy łemkowskie są zjawiskiem unikalnym. Zostało w nich zachowanych bardzo wiele elementów starosłowiańskiej i góralskiej twórczości ludowej. Nawet przy pobieżnym zaznajomieniu się z tymi utworami uderza ich poetyczność i ścisły związek z życiem narodu w dawnych i bliższych jego dziejach. W kolędach zauważalne są również wpływy myślenia ludowego, szczególnie w odniesieniu do świata przyrody i do codziennego życia wieśniaczego.
Łemkowie lubili rodzinne Karpaty, starannie uprawiali mało urodzajną, kamienistą ziemię. Nic też dziwnego, że wychwalali pracę, wzajemnie życzyli sobie dobrego urodzaju, aby pszenica wyrosła, jak ściana, a kop zboża było tyle co gwiazd na niebie. Łemkowie z szacunkiem odnosili się do swych bliskich, dbali o ich spokój. W kolędach często opowiadali o miłości pomiędzy dziewczyną i chłopcem; stawiali ją nawet wyżej od miłości ojcowskiej. Większość łemkowskich kolęd ma charakter witalny i ogólnoświąteczny. Wychwala się w nich gospodarzy, ich dzieci, stara się wszystkich zadowolić. Pieśni te, pełne optymizmu i wiary w lepszą przyszłość, oddają dobrze życiowy charakter Łemków, ich gościnność i szczerość .
Pewną grupę tekstów kolędniczych stanowią religijne pieśni apokryficzne śpiewane w okresie Bożego Narodzenia. Nie są to jednak kolędy gospodarskie, gdyż nie zawierają żadnych życzeń, a ich treść ogranicza się do epickiego zrelacjonowania wydarzeń związanych z losami Dzieciątka i Maryi, przeplatanych niekiedy z fantazją ludową. Jako przykład posłużyć może w tym miejscu pieśń o bogatym i ubogim chłopi. Pierwszy wypędza Matkę Bożą, drugi udziela schronienia w stodole.

Jak Panna Maryja po świti chodyła
swojoho Synoczka w żywoti nosyła.
Iszla ona iszla do jednoho mista,
do jednoj ulyci medże kowalyci.
Kowalu, kowalu, szto ty teraz kujesz,
szto ty tylo kujesz doma nie noczujesz.
Oj kuju ja kuju try klińci welyky,
szto z nima tak bude sam Chrystos prybyty.
Kowalu, kowalu kus mi chliba prodaj,
kus mi chliba prodaj, noczku mi pohladaj.
Kus ti chliba prodam, noczku ti ne hladam,
Kus ti chliba prodam, noczku ti ne hladam.
Nawrenuła ona do mista staroho,
napotkała ona chłopa ubohoho.
Chłope, że mij chłope, mij hospodareńku,
prenocujesz ty nia w swoim budyneńku.
A idże ty idże tam do mojej szopy,
budesz ty tam mała bezpecznu noczku.
Prez proh preskoczyła, Syna porodyła,
Syna Jezu Chrysta, Maryja Preczysta.
Kowalowa diwcza po dwori chodyło,
po dwori chodyło ruczeczok ne mało.
Lem toty kryłeczka szto nosiat łożeczka,
lem toty kryłeczka szto nosiat łożeczka.
Diwczatko, diwczatko, podaj mi Ditiatko.
Jako ja ti podam ked`ja ruczok ne mam.
Lem sia ho dotknuła, ruczeczky dostało,
z welykom radostiom do domu bihało.
Tatusiu, mamusiu, dał mi Bozio ruczky
i tota Maryja szto tu wczera była.
O noczku pytała, a ne noczuwała,
o noczku pytała, a ne noczuwała.
Oj żebym to ja znał, że to Ona była,
posteliłbym ja Jej swoje biłe łoże
A sam bym sobi luhł hołowom na kamiń,
hołowom na kamiń, nohami do ternia.
Ne zasłużył ja si po tym świti chodyt,
lem ja si zasłużył w wicznym pekli horyt.

Na przyjęcie kapłana przychodzącego z wizytą duszpasterską przygotowywano się bardzo starannie. Po kapłana należało wyjść na zewnątrz domu, co czynił przeważnie gospodarz. Kapłanowi towarzyszył najczęściej diak, czyli kantor, czasami jednak również kościelny (Tylicz, Wierchomla), albo ministranci (Łosie). Po wejściu do izby kapłan pozdrawiał domowników słowami: "Myr domu". Następnie wspólnie z diakiem śpiewał troparion Wo Jordani kreszczajuszusia Tebi, Hospody i kropił wodą jordańską wszystkie pomieszczenia. Kolęda kapłana mogła odbywać się dopiero po Objawieniu Pańskim (Jordanie). Na odwiedziny jednej rodziny poświęcał około 20 minut. Z dorosłymi rozmawiał o sprawach religijnych, a dzieci wypytywał o katechizm.
W niektórych domach podejmowano księdza posiłkiem. Z reguły domy tych bogatszych gospodarzy były traktowane wyjątkowo. Z racji kolędy składano księdzu pieniądze, zboże, len. W Nowej Wsi kościelny zbierał tzw. "kłubiky". Był to len przygotowany już do przędzenia, który następnie przeznaczano na liny do dzwonów. Księdza przyjmowano raczej we wszystkich domach. Po jego wyjściu dziewczęta starały się usiąść na stołku, na którym siedział, aby - jak niekiedy uważano - wcześniej wyjść za mąż.

http://mlodek.republika.pl/swieta.htm

Tu o tym iż razem wspólnie Polacy i Łemki w poszanowaniu Świeta obchodzili.
Cytat:
Zgodnie z kalendarzem juliańskim łemkowskie Boże Narodzenie obchodzone było 7 stycznia. Fakt ten powodował wydłużenie okresu świętowania w do dwóch tygodni. (Od 24 grudnia do 7 stycznia). Rusini i Polacy zawierali małżeństwa między sobą i w takich rodzinach świętowanie nabierało szczególnego charakteru.

Charakterystyczne dla regionu było wzajemne poszanowanie tradycji. Podczas największych świąt katolickich Łemkowie nie wykonywali ciężkich prac, podobnie postępowali Polacy podczas świąt łemkowskich.

Chociaż kaplica zdrojowa została ukończona w 1926 roku, to parafia Rymanów Zdrój utworzona została dopiero w 1974 roku, w związku z czym na Pasterkę trzeba było jechać konno do Rymanowa. Niewielu się na to decydowało z powodu późnej pory, niskich temperatur i trudnej zaśnieżonej drogi. Część ludności katolickiej odwiedzała natomiast cerkiew w Desznie lub na Wołtuszowej. (Dziś już nie istniejące).

Jedną z tradycji świątecznych przejmowanej od Łemków było dekorowanie izb na podobieństwo stajenki betlejemskiej. Wyścielano podłogę słomą a ściany ozdabiano snopkami na pamiątkę groty betlejemskiej. Po kolacji wigilijnej dzieci i młodzież urządzały zabawy na słomie.

Podczas wspólnego kolędowania wykonywane były utwory polskie i łemkowskie często przy akompaniamencie skrzypiec.

Do regionalnych świątecznych przysmaków należało wino z żyta, które przygotowywano 3 tygodnie przed kolacją wigilijną według oryginalnej receptury. Z ryb na świątecznym stole najczęściej gościł śledź.

Do dzisiaj przetrwały zwyczaje odwiedzania domów ze świątecznymi życzeniami przez tzw. połaźników – w wigilijny poranek i kolędników w Boże Narodzenie, Nowy Rok i święto Trzech Króli.

Wierzono, że przyjście połaźnika przynosi w następnym roku szczęście lub nieszczęście, dlatego najlepiej gdyby był nim młody mężczyzna i jednocześnie kawaler. Pojawienie się kobiety wróżyło całorocznego pecha. Połaźnik pozdrawiał domowników słowami „Na szczęście na zdrowie na tą świętą Wigilię”. W podziękowaniu za życzenia częstowano gościa świątecznymi przysmakami.

Dzisiaj tradycję wigilijnych życzeń o świcie podtrzymują dzieci a szczególnie mali chłopcy. Nagrodą dla nich są pieniądze, a najwyższą kwotę otrzymuje dziecko, które pojawi się najwcześniej (zwykle około 5 rano). Istnieje również przekonanie, iż w domu, w którym nie przyjmie się połaźnika następny rok nie będzie udany.

Dzisiaj wspomnienie unikalnego klimatu świątecznego przedwojennych czasów żyje tylko w pamięci najstarszych mieszkańców Rymanowa Zdroju i okolic. Wskutek operacji Wisła w1947 z mapy Beskidu zniknęli Łemkowie a w raz z nimi niepowtarzalna kultura i dziedzictwo.


http://rymanowzdroj.com.pl/?p=144
Cytat:

Przed drugą wojną światową Boże Narodzenie w regionie rymanowskim było obchodzone w bardzo ekumenicznej atmosferze. W zgodzie egzystowali tutaj bowiem Polacy – katolicy obrządku łacińskiego i Łemkowie – Rusini obrządku greckokatolickiego.(O tradycji tożsamej z tradycją cerkwi prawosławnej i nauce zgodnej z nauką kościoła łacińskiego). W latach 1936-1938 willa „Opatrzność” była siedzibą kurii Apostolskiej Administracji Łemkowszczyzny – podległej bezpośrednio Stolicy Apostolskiej.




Opis załącznika:
Szopka hmmm... łemkowska..?

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sro 19 Paź, 2011 15:10

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Trochę kolęd..bo nić tak " nie robi świat " jak wspólne kolędowanie :
Cytat:
Dobryj weczer tobi, pane hospodariu – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
Zasteliajte stoły ta wsi obrusamy – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
Pakladit kołaczi z jaroji pszynic)i – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
Bo prijdut do tebe tri praznyki w hosci – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
A perszyj%e praznyk: swiatoje Ro%d%estwo – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
A druhij%e praznyk: swiatoho Wasylia – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
A tretij%e praznyk: swiato Wodochrestia – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral
Býwajte zdorowy, pane hospodariu – radujsia,
|: oj radujsia, zemle, Syn Bo%yj narodyłsia! Neutral

http://www.www.koledy.civ.pl/koleda_6.pdf
http://www.youtube.com/watch?v=aqb_HQvwquM
I jeszcze o obyczajach Świąt ...
Cytat:
Sobór Najświętszej Bogarodzicy 26 XII (8 I) .
Święto to przypada 8 stycznia. Jest to drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Kościół na Wschodzie wysławia w tym dniu Bogarodzicę i św. Józefa Oblubieńca. W nabożeństwach tego dnia podkreśla się Boskie Macierzyństwo NMP i dlatego święto to przypada nazajutrz po Bożym Narodzeniu. Święto to przypomina również ucieczkę Świętej Rodziny do Egiptu.
W tym dniu można było wzajemnie się odwiedzać. Rano zamiatano izbę, a śmieci wynoszono na zewnątrz. Przy wyrzucaniu śmieci panna hukała, po to, by wywołać echo i poznać kierunek, z którego głos wracał, co wskazywać miało stronę skąd przyjdzie narzeczony. Przepowiadano też, że jeśli na śmieciach usiądzie wrona, to przyjdzie wdowiec, gdy zaś wróbel, to przybędzie kawaler (Tylicz). W drodze powrotnej przynosiła panna drewna do chałupy i liczyła czy wniosła parzystą liczbę drew. Jeżeli tak, to wróżyło to, że ślub będzie w najbliższym roku (Łosie).
W tym dniu urządzano "złamańczak", czyli uroczyste zakończenie spotkań adwentowych zwanych "weczirkami".


Szczepana Pierwszego Męczennika 27 XII (9 I).
W trzeci dzień Bożego Narodzenia, tj. 9 stycznia, Kościół na Wschodzie czci pamięć św. Szczepana. W tym dniu odprawiane są nieszpory podkreślające jego męczeńską śmierć.
W tradycji ludowej dzień ten łączy się poświęcaniem owsa oraz powszechnie praktykowanym zwyczajem obsypywanie się nim. Jest to prastary rytuał magiczny mający na celu spowodowanie dobrego urodzaju, przejęty następnie przez Kościół. Kiedyś rzucano też owsem w księdza, który nieraz w ten sposób zebrał dość ziarna. Wspomina o tym XVIII-wieczny autor ks. Jędrzej Kitowicz pisząc: "W drugie święto ludzie wiejscy, mianowicie w ruskim obrządku, na kapłana wychodzącego ku drzwiom kościelnym i zatrzymującego się umyślnie, sypali owies na pamiątkę ukamieniowania św. Szczepana i spory tego ziarna zebrał się zapas. Gdy [ksiądz] miał niechętnych lub nierozsądnych parafian, rzucano nań z chóru i zakątków obrazić mogącymi rzeczami" .
Na zakończenie dodajmy, że dzień św. Szczepana był od wieków również zwyczajowym terminem godzenia służby, o czym przypominało przysłowie: "Na św. Szczepan, każdy sobie pan". Wtedy to czeladź udawała się do karczmy, a gospodarze starali się ich pozyskać częstując wódką, uzgadniając niekiedy przez parę dni warunki przyszłorocznej pracy.

http://mlodek.republika.pl/swieta.htm
Ech..tradycja.



Opis załącznika:

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sro 26 Paź, 2011 0:54

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Następne święto ...Wielkanoc :
Cytat:
Wielkanoc czyli Wełkydeń rozpoczynała kwitna nedila. Święcono wówczas palmy. Bahniatamy czyli bazie, którymi obsypywano palmy służyły potem jako lekarstwo natomiast patyczki, z których robiono palmy palono podczas burzy żeby wypędzić z komina diabła, w który zwykle strzelają pioruny.

W wielkim tygodniu szczególnie ważny był czwartek wtedy to bowiem według Łemków błąkają się po świecie dusze zmarłych. Dlatego też Łemkowie właśnie w czwartek odwiedzali groby zmarłych. W cerkwi po zachodzie słońca odbywał się tzw. strast w czasie którego ksiądz czytał 12 razy ewangelię. Wierzono, że podczas strastu można było zobaczyć wszystkie bosorki tj czarownice przebywające we wsi gdyż właśnie w tym czasie gromadziły się one pod wieżą cerkwi. W Wielki Czwartek chłopcy palili również po polach ogniska na pamiątkę tego, iż w tym dniu powiesił się Judasz. Z ognisk tych przynosili płonące pochodnie, którymi zapalali w domu nowy ogień. Starsi mężczyźni i niektóre kobiety od czwartku po zachodzie słońca nie przyjmowali żadnych posiłków, utrzymując post aż do niedzieli. Począwszy od czwartku malowano również pisanki. Wchodziły one w skład święconego a w czasie świąt się nimi dzielono. W drugi dzień świąt dziewczęta wykupywały się pisankami od polewania wodą.

W Wielki Piątek rozpalano przy cerkwi wielkie ognisko przy którym chłopcy pełnili wartę aż do niedzieli. W Wielką Sobote pod wieczór lub w niedzielę wczesnym rankiem przynoszono pod cerkiew jadło do święcenia. Olbrzymią paschę czyli chleb pieczony z żytniej i pszennej mąki niósł na plecach gazda, gaździna szła z koszykiem w którym była wędlina, chleb, jajka, chrzan.

W pierwszy dzień świąt po wyjściu z cerkwi młodzi urządzali różne zabawy. Dziewczęta bawiły się np. w kupky. W tym dniu chodzono również nad rzekę by zobaczyć ryby. Komu się to udało był zdrów jak ryba i czekało go wilkie szczastie. Oblewanie wodą odbywające się w drugi dzień świąt było przywilejem chłopców. Wrzucali oni dziewczęta do stawu lub polewali je wiadrami. W tym dniu chłopcy również wyczyniali różne złośliwe żarty np. wrzucali pług do studni, zamalowywali okna w domu, żeby ludzie nie wiedzieli, że jest dzień

http://historiaswiata.com.pl/wpis/36/
Cytat:
Co roku na "Wełykdeń" czyli łemkowską Wielkanoc, kobiety wykonywały przepiękne pisanki. Na Łemkowszczyźnie wykonywane one były technika woskową. Za pomocą ostro zakończonego patyczka, nanoszono na oczyszczoną skorupkę jajka, wzór wykonany gorącym woskiem. Dawniej po naniesieniu wzoru na skorupę jajka, farbowano je używając naturalnych barwników, które dawały piękne kolory. I tak kolor zielony uzyskiwano z listków młodego żyta, kolor brązowy z łupek z cebuli, kolor ciemnobrązowy i czarny z kory śliwy lub olchy, kolor czerwony uzyskiwano dzięki burakom a kolor np. niebieski i fioletowy dzięki czarnej róży. Po wykonaniu wzoru woskiem i zabarwieniu skorupy, z wysuszonego jajka ścierano wosk uzyskując zaplanowane, białe wzory, tworząc piękną, dwubarwną pisankę.
Na wschodniej Łemkowszczyźnie malowano zdobiono czasami jajka inną techniką, uzyskując efekt odwrotny od efektu opisanego powyżej a mianowicie kolorowy wzór na białym tle. Na zafarbowane naturalnymi barwnikami jajko, nakładano wzór z wosku za pomocą patyczka lub ostrego szpikulca a następnie umieszczano jajko w kwasie z kapusty, który wytrawiał barwnik do białości. Pozostawał on tylko w miejscach zakrytych, ukazując sie po starciu wcześniej naniesionego wosku.
Pisanki wielobarwne pojawiły się na Łemkowszczyźnie dopiero pod koniec lat 30-tych zyskując popularność zaraz po II-giej wojnie światowej. Wielokolorowość uzyskiwano dzięki wielokrotnemu barwieniu w różnych farbach, przy jednoczesnym nakładaniu nowych warstw wosku.

Wzory na pisankach były z reguły dosyć proste i składały się krótkich odcinków lini, gwiazdek, słoneczek. Kompozycje jajek były z reguły dosyć proste i powtarzalne; słoneczkami zdobiono bieguny jajka, natomiast przez środek skorupy, przebiegał szeroki pas wypełniony gwiazdkami, szlaczkami, wężykami i innymi ozdobami.

Tak wykonane, zdobione pisanki prócz walorów estetycznych ogrywały swoją rolę również w zwyczajach i obrzędach. Na Wielkanoc matki chrzestne rozdawały je swoim chrześniakom a w poniedziałek wielkanocny rozdając pisanki, dziewczęta wykupywały się od śmigusu. Malowane i pisane jajka funkcjonują również jako dar dla tych, którzy odeszli. W okresie paschalnym są przynoszone na groby

Podobno najpiękniejsze pisanki na Łemkowszczyźnie pochodzą z okolic Krempnej, Polan i Olchowca ale o tym się chyba najlepiej przekonać odwiedzając licznie organizowane wystawy pisanek łemkowskich

http://www.beskid-niski.pl/index.php?pos=/lemkowie/kultura/pisanki
Cytat:
Wielkanoc i Boże Narodzenie nie były za to czasem, kiedy to popuszczano pasa. Łemkowie traktowali ten świąteczny czas jako czas wyciszenia. W dni postne jadali zupę kminkową, ziemniaki czy kapustę z łyżką lnianego oleju - jedynego dozwolonego w tym okresie tłuszczu. Na stole wigilijnym znajdowały się zaś chleb z czosnkiem, ziemniaki, grzyby na oleju z cebulką, fasola, bób, groch, kapusta i oczywiście kieselycia.




Opis załącznika:

Opis załącznika:

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 29 Paź, 2011 0:20

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Choć dziś jest 1 listopad ja opiszę Święto Życia....bo zycie i smierc w parze idą , bo jest to jedność.
Świeto Wiosny , święto zycia obchodzone od prawieków przez rózne ludy/kultury /religie. Obchodzili i Łemkowie.
Kupała , ogniska i Wink milość .
Cytat:
Jury, Rusala, Kupała

23 V starego stylu przypadał Dzień swiatoho Jury. Wtedy to po raz pierwszy wypędzano bydło na paszę. Zgodnie z wierzeniami Łemków był to również czas wzmożonej aktywności bosorek (czarownic). Aby uchronić bydło przed kontaktem z czarownicą u progu stajni Łemkowie kładli bronę obrócona zębami do góry. Krowom w tym dniu zdobiono również rogi wiankiem w których wplecione było święcone ziele.

Zielone Święta zwane przez Łemków Rusala obchodzone były przede wszystkim jako święto wiosny. Na Rusala odbywała się procesja z udziałem księdza i chorągwiami cerkiewnymi w czasie której obchodzono pola. Rusala były świętem pasterzy. Gromadzili się oni na pastwiskach wokół starszych wiekiem pastuchów, których zwali baczami. Oni to jako bardziej doświadczeni celebrowali święto polegające na paleniu watry, śpiewaniu, strojeniu bydła gałązkami lipy. Baczowie zajmowali się także a może nawet przede wszystkim grzaniem kuwady tzn. smażeniem jajecznicy w żelaznym tyglu na trzech nóżkach i popijaniem wódki.

Podobnie jak Rusala obchodzono dzień swiatoho Jana zwanego powszechnie kupała. Wigilia tego święta stanowiła najodpowiedniejszy czas do zbierania ziół leczniczych. Przygotowywaniem sobitki zajmowali się pasterze, którzy już kilka tygodni wcześniej ścinali jałowce i stawiali z nich stos na kilka metrów wysoki. Stosów mogło być kilka. Umieszczano je najczęściej na wzgórzach tak by było je widać. Przed opuszczeniem domu wygaszano ogień, który rozniecano po powrocie późną nocą za pomocą głowni odpalonych od sobótkowej watry. W czasie gdy płonęła watra śpiewano okolicznościowe pieśni. Gdy watra dopalała się rozgrzebywano palące się jeszcze gałęzie tworząc z nich wały przez które młodzi przeskakiwali, gdy watra dogasała przeganiano przez palenisko krowy

http://historiaswiata.com.pl/wpis/36/
A mimo chrzescijaństwa nie zapomniano o Starej Wierze..bo Łemkowie to góry , lasy , to drzewa i woda to przyroda Piwo i Łemkowe to doceniali wspóżyli z naturą byli jej cząścią i pamietali o wierze dziadów.
Cytat:
Wierzenia Łemków.




Dziś nie ma już ani w Polsce ani w całej Europie zakątka ziemi gdzie by tradycyjna kultura ludowa utrzymała się w swym pełnym, niezmienionym kształcie. Wszędzie zaszły większe lub mniejsze zmiany i ubytki, a to co możemy oglądać i podziwiać dziś "na żywo", są to jedynie ślady tego, co zostało bezpowrotnie zmiecione przez walec współczesnej cywilizacji.
Dotyczy to zarówno kultury, przekazów ustnych, jak też różnego rodzaju wierzeń, które dziś nazwalibyśmy zabobonami i wielu z nas nie przyłożyłoby do nich wagi. Ale wbrew pozorom odgrywały /i niejednokrotnie odgrywają/ one istotną rolę w życiu i funkcjonowaniu wielu społeczeństw, również Łemków. Różnorodne zwyczaje związane właśnie z wierzeniami towarzyszyły Łemkom w każdym momencie ich życia, począwszy od narodzin przez wszystkie święta i codzienne życie aż do śmierci. Trudno dziś powiedzieć skąd tak naprawdę wzięły się te, dla niektórych cokolwiek dziwne zwyczaje, jednak jest faktem iż istniały one i czasem, choć w zmienionej postaci funkcjonują jeszcze w maleńkich wsiach, przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Łemkowie byli wyznania prawosławnego lub greckokatolickiego. Byli i są głęboko religijni. Jednak ani głęboka wiara, ani istniejący, w tamtych czasach, surowy i czujny reżim stosowany przez duchowieństwo, nie przeszkadzały temu, że obok wiary głoszonej przez cerkiew, utrzymywały się wśród Łemków do niedawna jeszcze wierzenia starsze, stanowiące odrębną, zamkniętą w sobie całość. Te stare wierzenia, choć schowane w ukryciu, wychodzą dziś jeszcze przy różnych okazjach na światło dzienne. Należą do nich przede wszystkim ślady dawnego kultu i czci oddawanej najważniejszym elementom przyrody: ognia, wody, wiatru i in. /te rytuały i obyczaje obserwujemy też w całej mitologii Słowian/.
Do ognia odnosili się Łemkowie ze szczególnym szacunkiem. W "chyżach" ogień należało trzymać czysto, nie wolno było do niego pluć, ani wrzucać brudnych przedmiotów. Żar pozostawiany na noc obsypywano popiołem, żeby nie wygasł, na piecu stawiano też garnuszek z wodą aby ogień miał się czym ochłodzić. W przekonaniu Łemków ogień posiada właściwości oczyszczające, ochronne a także uzdrawiające, czym należy tłumaczyć obrzędowe palenie ogni, skakanie przez ogień oraz przepędzanie bydła przez dogasające ognisko.
Podobne właściwości ma również woda płynąca w potokach i rzekach lub czerpana ze źródła, używana w rozmaitych momentach obrzędowych do rytualnego obmywania. Spotykamy się z tym w dniu wigilijnym /w "światyj weczer"/, jak i przed Nowym Rokiem /"szczedryj weczer"/ oraz po oczepinach w obrzędzie weselnym. Wodą przyniesiona z potoku kropiło się "na szczastie" ludzi i mieszkanie. Natomiast woda zaczerpnięta z siedmiu źródeł miała służyć jako lekarstwo w chorobach. Na uwagę zasługuje fakt, że chrześcijaństwo usankcjonowało w pewnej mierze stare wierzenia, skoro uznaje święcenie ognia i wody. Przykładem święcenia wody jest święcenie wody w rzece na Jordań.
Poważną rolę w wierzeniach ludowych odgrywał też wiatr. Łemkowie wyobrażali go sobie jako chłopa mieszkającego w lesie na wysokiej górze, który siedzi na szczycie potężnego drzewa i dmie na wszystkie strony. Wiatr był żywiołem budzącym trwogę, ponieważ przynosił groźne chmury gradowe i pioruny. Szczególny respekt czuli przed tzw. "powieruchą", tj. wirem powietrznym, który mógł porwać nawet człowieka.
W świadomości Łemków zachowały się też ślady dawnego kultu drzew. Za święte drzewa uchodziły m.in. lipa i leszczyna, ponieważ niegdyś udzieliły one schronienia Matce Boskiej. Ich gałęzi do dziś używa się do majenia domów, natomiast kiedyś chodzący po domach z życzeniami w wigilię Nowego Roku tzw. "szczodraki", rozdawali gospodyniom patyki leszczynowe, które miały przynieść szczęście i chronić od złego. W przeciwieństwie do lipy i leszczyny oraz wierzby, które były drzewami przyjaznymi, a z tej ostatniej na Wielkanoc robiono nawet palmy, należało unikać czarnego bzu. Miało w nim siedzieć "złe", a może nawet "czort".
W wierzeniach dotyczących świata zwierzęcego obrzędowy charakter miały koń i wół. Żywego konia lub wołu wprowadzano do izby w Boże Narodzenie, a sztuczny konik i rogaty "turoń" noszony był przez przebierańców po domach w tzw. "weczirki", kiedy kobiety schodziły się po domach na prządki /był to czas adwentu/. Według wierzeń Łemków w każdym domostwie żyje pod piecem zaskroniec przynoszący szczęście, który jest tak zżyty z domownikami, że pija mleko razem z dziećmi z jednej miski.
Wierzenia Łemków pełne są różnego rodzaju "strachów". Tymi "strachami" były istoty nieokreślonego charakteru /przeważnie uchodziły za nie dusze nie ochrzczone lub pokutujące/, określane jako duchy, mogące przybierać rozmaite postacie, głównie zwierzęce. Nie robiły one właściwie nic złego, rola ich polegała jedynie na nagłym pojawianiu się i straszeniu. Według tych wierzeń w czasie trzech dni świąt Bożego Narodzenia i w trzeci oraz czwarty dzień po Nowym Roku nie wolno było pracować w lesie, bo wtedy jakieś bliżej nieokreślone siły zabijają ludzi. To samo odnosiło się też do poniedziałku i wtorku przed zapustami.
Na Łemkowszczyźnie przetrwały również różnorodne i barwne opowiadania o niezwykłych demonach. Przykładem może być "zmora", czyli "gnieciuch", pojawiająca się w postaci małego dziecka w czerwonej czapeczce lub kobiety. Zmory takie atakują głównie ludzi grzesznych i tych śpiących na wznak, uniemożliwiając im poruszanie i oddychanie. Zapobiegawczo, by ustrzec się odwiedzin "gnieciucha" należało obrysować kołem łóżko święconą kredą.
Również w rzekach i potokach żyły strachy. Przykładem może być znany nam wszystkim topielec, który miał postać albo starego, brzydkiego i cokolwiek zdziczałego człowieka lub małego chłopczyka w czerwonych spodenkach i czapce. Topielec wabił przechodzących ludzi do wody i topił.
Nad rzekami i potokami, a także w gęstych lasach nad bagnami, mieszkały pokutujące dusze złych kobiet, wyglądające jak "dzikie baby", brzydkie, stare i odziane na biało", które trudniły się porywaniem matkom ich nowonarodzonych dzieci. Na temat ich niecnych czynów krążyło wiele opowiadań, np. zdarzyło się raz, że "mamuna" porwała nie dziecko, lecz matkę, która leżała w połogu z noworodkiem na łóżku. "Mamuna" porwała kobietę i ciągnęła ją po łące. Wtedy pojawiła się druga "mamuna" i zawołała: Żinka chwaty sia dzwinka /kobieto chwytaj się dzwonka/-dzwonek to ziele, które rośnie na łące. Położnica chwyciła się dzwonka, który wplótł się jej między palce i wtedy "mamuna" ją puściła. Inna opowieść pochodzi z Polan koło Krempnej. Tam pewna kobieta wyszła w niedzielę na popiwszczyznę grabić siano. W niedzielę na "księżym" praca była dozwolona, bo ksiądz odprawiał za to mszę, a poza tym cały grzech brał na siebie. Gdy kobieta pracowała, dziecko leżące niedaleko w polowej kołysce, zaczęło bardzo płakać. Matka podeszła do niego, aby go nakarmić, a wówczas ksiądz, który stał opodal i widział co się działo, zawołał: "Nie wolno! To nie jest twoje dziecko!" i opowiedział jej, że widział jak "mamuna" zabrała dziecko kobiety, a do kołyski podrzuciła własne. Poradził zrozpaczonej matce, żeby wycięła trzy pręty, które wyrosły w jednym roku i biła nimi dziecko "mamuny" na odlew. Gdy kobieta tak uczyniła przyleciała z krzykiem "mamuna": "to ja twoje dziecko niańczyła, a ty moje bijesz", położyła jej dziecko do kołyski, a swoje zabrała i uciekła.
Ważną rzeczą jest, że dziecko "mamuny" jest brzydkie, wrzaskliwe i bardzo żarłoczne i ma dużą głowę. Czasem zdarzało się, że matka nie zorientowała się o zamianie i chowała dziecko "mamuny" jak własne.
Oprócz "mamun" w wierzeniach zachowały się również "bohyny", które podobnie jak "mamuny" mieszkały nad potokami i rzekami. Tak jak one były stare, brzydkie, a do tego chodziły nago. Nocami było słychać jak piorą bieliznę, używając przy tym swoich długich workowatych piersi zamiast kijanek. Niektórzy mówili, że to "bohyny", a nie mamuny porywają dzieci, te ostatnie zaś piorą bieliznę własnymi piersiami.
Do grona postaci związanych z dawnymi wierzeniami należały również demony noszące chmury, zwłaszcza gradowe. Byli to "płanetniki" i "chmarnyki". "Płanetnikami" były albo duchy o nieokreślonej postaci, albo ludzie fizyczni, którzy dzięki nadprzyrodzonym właściwościom mogli bezpośrednio oddziaływać na chmury. Jedni i drudzy przenoszą chmury gradowe, co jest pracą ciężką i wyczerpującą. Kiedy po niebie przewalały się ciemne chmury, ludzie niejednokrotnie słyszeli jak w górze wołają płanetniki: Trzymaj! trzymaj! lub puść! puść! Wtedy należało spalić w piecu okruszki albo mąkę oskrobaną z wielkanocnej paski lub święcone zioła. Kiedy dym z nich doszedł do chmur, wzmacniał siły płanetników, którzy chmurę gradową przenosili poza granice wsi. Ale płanetniki podlegali różnym humorom. Jeśli lubili jakąś wieś to ją omijali, a jeśli nie lubili to zbijali ją gradem do cna. Kto dobrze żył z płanetnikami, ten mógł otrzymać od nich przyrzeczenie, że tam gdzie on jest nigdy gradu nie zrzucą. Podobno byli tacy ludzie i rzeczywiście tam gdzie przebywali, płanetnicy nigdy nie dopuszczali do gradobicia. "Płanetnicy" będący żywymi ludźmi, moc nad chmurami posiadali albo od Boga i wtedy przepędzali chmury modlitwami, albo od czorta i wtedy działali przy pomocy specjalnych zaklęć lub iście czarodziejskich sposobów, jak np. palenie pszenicy, uprzednio "zasziptanej" przez "bosorkę". Przeciwieństwem płanetnika był wspominany już chmarnyk, tj. człowiek mogący sprowadzać chmury.
W wierzeniach Łemków ciekawym zjawiskiem była również śmierć oraz upiory, które znajdowały się na pograniczu między niesamowitymi zjawami a ludźmi. Śmierć posiadała cechy jak najbardziej człowiecze. Wyobrażano ją sobie jak starą babę, odzianą w białą płachtę. Natomiast za upiora uważano istotę, która po śmierci wychodzi z grobu i albo czyni ludziom różne złośliwości - straszy, dusi bydło, albo nie mogąc rozstać się z opuszczoną rodziną, nocami wraca do domu i pomaga w pracach przy gospodarstwie, rąbie drzewo, młóci zboże itd. Czasem przyszłego upiora można było poznać jeszcze za życia, ponieważ miał wybitnie czerwoną karnację twarzy i ciemne zrośnięte brwi. Natomiast po śmierci wskazywały na upiora elastyczne, niesztywniejące zwłoki i zachowane rumieńce.
Współżycie z przybywającym w odwiedziny upiorem było bardzo przykre, zwłaszcza gdy był to osobnik niespokojny i wyrządzający szkody. Likwidacją upiorów zajmowali się tzw. "baczowie", czyli znachorzy. Wśród Łemków było ich wielu. Do tych o których nie zaginęła pamięć należeli: Leszko Babej z Blechnarki i drugi nazwiskiem Bacza z Keczkoviec po stronie słowackiej. Pozostała po nich legenda, a po Babeju również samotny, kamienny nagrobek, jaki ostał się na zrujnowanym cmentarzu w Blechnarce.
Posługując się swoimi magicznymi sposobami, bacza wyszukiwał na cmentarzu grób, z którego "wychodził" upiór, następnie odkopywał trumnę, wydobywał zwłoki, odwracał je plecami do góry i przybijał do ziemi osikowymi kołkami lub żelaznymi zębami do bron. Należało jeszcze odciąć nieboszczykowi głowę, włożyć między nogi, przykryć kolczastymi gałęziami i po zasypaniu ziemią przywalić grób kamieniami. W ubiegłym stuleciu tego rodzaju zabiegi były często wykonywane, ze względu na powtarzające się nawroty cholery, które Łemkowie przypisywali włóczącym się po nocach nieboszczykom. Baczowie pełnili bardzo ważną rolę w społeczeństwie, leczyli ludzi, szczególnie takich, których cierpienia spowodowane były przez czary.
Bajczowie i bajczychy, pełnili swe znachorskie funkcje najczęściej dziedzicznie, byli głównymi przekaźnikami tradycyjnej wiedzy ludowej. To oni wiedzieli i radzili, że najlepszym sposobem na to by upiór nie wychodził z grobu, jest obsypanie zwłok makiem, bo zanim go pozbiera, to będzie już świt. Tylko oni mogli powiedzieć chcącemu budować dom, które miejsce będzie szczęśliwe lub co robić, aby zapewnić sobie miłość dziewczyny lub chłopaka. Potrafili też zmusić czarownicę, która "psuła" krowom mleko aby swe czary odwołała.
Tak do końca Łemkowie nie byli pewni skąd baczowie i bajczychy czerpią swą moc, czy pochodziła ona od Boga, czy też z jakichś innych już nieczystych źródeł. Znachorzy by uniknąć podejrzenia o konszachty z diabłem, demonstrowali swoją pobożność, dużo pościli, swe znachorskie rytuały rozpoczynali zawsze od modlitwy , a przy ich wykonywaniu używali poświęconych w cerkwi rekwizytów. Oprócz magicznych gestów i okadzania, wypowiadali odpowiednie formułki, czyli "bajali" lub "zasziptuwali". Te magiczne słowa od zawsze były trudne do zdobycia, ponieważ przekazywanie ich komuś przenosi na tę osobę władzę uzdrawiania, a traci ją znachor.
Dzisiaj trudno nam zrozumieć w jaki sposób wierzenia o "mamunach", "bohynach", "baczach", czy "płanetnikach" mogły dotrwać do naszych czasów i w dodatku zachować w tych przekazach walor prawdy. Wiele z tych wierzeń weszło w tradycyjną wiedzę ludową ludzi, którzy niegdyś współżyli na jednej ziemi z Łemkami. Jeszcze i teraz niektóre babcie mają w zanadrzu dla swoich wnucząt straszne opowieści o "mamunach", "upiorach", "topielcach", bo kto z nas nie zna historii o topielcu

http://region.halicz.pl/aga/wierzenia.html

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Wto 01 Lis, 2011 19:43

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Co prawda już opisywałam Wigilie Bożego Narodzenia w tym wątku ale ponieważ dziś przypada to święto dla obrządku grekokatolickiego oraz prawosławnego totez wszystkim Łemkom Wesołych Świąt. Piwo
Cytat:
Swiatyj Weczer - odpowiednik rzymskokatolickiej Wigilii - obchodzony zgodnie z kalendarzem juliańskim 6 stycznia, będzie dla Łemków, mieszkających na południu Polski, czasem ucztowania po całodniowym poście i kolędowania, które w domach i cerkwiach na Welykim Poweczyrniu, czyli pasterce, tradycyjnie rozpocznie XV-wieczna kolęda, „Boh predwycznyj”.
Równie piękne, bo i pięknie na głosy śpiewane, są młodsze wiekiem łemkowskie kolędy: „Nowa radist stała”, „Nebo i zemla” oraz „Wo Wyslejemi

http://www.potrawyregionalne.pl/243,1696,LEMKOWSKIE__BOZE_NARODZENIE_.htm
Cytat:
poprzedza, trwający od samego rana, obowiązkowy ścisły post. Razem z ludźmi poszczą też zwierzęta. Późnym popołudniem mężczyźni idą nad rzekę, by obmyć twarz i ręce, a kobiety czynią ostatnie przygotowania do wieczerzy.
W ostre zimy wyrębuje się w lodzie przerębel, w którym - co odważniejsi - myją się nawet do pasa. Rytualne obmycie ma zapewnić duszy i ciału takie zdrowie, jak czysta i zdrowa jest woda.
Znad rzeki mężczyźni idą w obejścia swoich gospodarstw, by nakarmić zwierzęta oraz podzielić się z nimi łamanym chlebem, okraszonym solą i czosnkiem.
Ze stodoły zabiera się do domu snop zboża i wiązkę siana.
Pukając do drzwi należy wypowiedzieć tradycyjną formułę: „...na zdrowie, na szczęście na ten Nowy Rok...” i złożyć sobie nawzajem życzenia.

Dopiero wtedy można zasiąść za stołem, na którym są tradycyjne wigilijne potrawy i puste miejsce dla zbłąkanego wędrowca.

Łemkowie nie dzielą się opłatkiem, lecz prosforą - chlebem z mąki i wody - odpowiednikiem opłatka.
Tradycyjnie jedzą też czosnek z solą i kutię.
Na stole musi znaleźć się - obowiązkowo - dwanaście tradycyjnych potraw, a pośród nich kesełyca, czyli biały żur.



Opis załącznika:

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Pią 06 Sty, 2012 14:02

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

W tym roku znów Duch Miejsca przywołał mnie w Beskid Niski . I znów wędrowałam śladami Łemków.
Odwiedziłam wioski których juz nie ma . Postaram sie w nastepnych postach przybliżyc temat .

Odkryłam ciekawa publikację .
.......... " Panteon zielonej Łemkowszczyzny
pod redakcja Piotra Trochanowskiego.
Bardzo ciekawy wybór postaci / w najbliższych dniach podam te nazwiska .
A tu tekst / fragment poematu / T.A. Olszanski
przepisałam z przewodnika o Beskidzie Niskim.

W cieniu jaworzyny

W delikatności łąk
zaledwie odtajałych
kamienie rosna z ziemi gdzie kiedys kwitła wieś.

Pośród dróg porzuconych
próchnieje klejnot płowy
światyni godny szczątek
stężałe puste serce.

O swicie pada cień
na kielich rozłożysty
skąd w głąb otwartych dolin
mroczne spływają mgły.

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Wto 21 Sie, 2012 22:03

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

"Panteon zielonej Łemkowyny '
P.Trochanowski.
Wymienie osoby które autor umieścił w Panteonie.
Exclamation Książe Leborec
Exclamation Chorwat Anonim
Exclamation Mytusa
Exclamation Petro Petumia
Exclamation Szwajpolt Fiol
Exclamation Paweł Rusyn
Exclamation Nykodym
Exclamation Pisarze z Orzechowej
Exclamation Wasyl Czepec
Exclamation Tymofij z Wysoczen i Stefan z Rejchwałdu
Exclamation Anna Duda
Exclamation Sztefan Krynycki
Exclamation Joan Prysłopskij
Exclamation Dymitr Bortanianiski
Exclamation Toma Polańskij
Exclamation Aleksander Duchnowycz
Exclamation Michał Hrynda
Exclamation Aleksander Pawłowycz
Exclamation Josyf Sembratowycz
Exclamation Emilian Czyrniański
Exclamation Kławdyja Aleksowycz
Exclamation Władymitr Chylak
Exclamation Julian Pełesz
Exclamation Teofil Kaczmarczejk
Exclamation Mykołaj Hromosiak
Exclamation Hawryił Hnatyszak
Exclamation Mykołaj Małyniak
Exclamation Tyt Myszkowskij
Exclamation Dymitryj Hylak
Exclamation Modest Męciński
Exclamation Jarosław Kaczmarczyk
Exclamation Metodyj Trochanowsij
Exclamation Wanio Humianka
Exclamation Iwan Rusenko
Exclamation Teofil Kuryłło
Exclamation Michał Nesterak
Exclamation Symeon Pyż
Exclamation Nikifor
Exclamation Michał Wołoszynowycz
Exclamation Bohdan Igor Antonycz

Z czasem postaram sie poszukać info na temat tych jakże ciekawych postaci.
Może ktoś jednakże coś wie jakieś ciekawostki z życiorysów ww . postaci ?

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 25 Sie, 2012 21:15

Powrót do góry
groszek
Generał brygady

Generał brygady





Posty: 6454
Pochwał: 5
Skąd: Gd.
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Wsie niegdyś tętniące życiem ... pełne ludzi ciężko pracujących , kochających te ziemie i Boga. Żyjących tam od ...wieków. Pozbawionych swojego miejsca na ziemi poprzez zawirowania Historii .
Wsie ktorych juz niema ... pozostały /dzieki pasjonatom / Krzyże z figurami Chrystusów .. niemi świadkowie . Pozostały cmentarze ...i pamięć.
W jednej z wsi / Lipna zobaczyła Drzwi ...samotne z nr. domu którego juz nie ma . Swoisty pomnik postawiony przez potomkinię Łemków . Na drzwiach mapka wsi i fotki , mam nadzieję iż nikt tego nie zniszczy...
Cytat:
Nieznajowa – nieistniejąca wieś w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie gorlickim, w gminie Sękowa.

Do Akcji "Wisła" (1947 r.) była to tętniąca życiem nieduża wieś (ok. 250 osób), znana w okolicy z odbywających się tu co 2 tygodnie targów (głównie handel bydłem) i jarmarków (4 razy do roku). Po dawnych mieszkańcach zostały do dziś tylko nieliczne ślady zabudowań i kamienne łemkowskie krzyże przydrożne[1], a także kilkanaście cmentarnych pomników. Nie ocalała natomiast drewniana cerkiew św. Kosmy i Damiana, jedna z ładniejszych w okolicy.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Nieznajowa
Cytat:
Radocyna – opustoszała wieś w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie gorlickim, w gminie Sękowa.

W latach 1975-1998 miejscowość administracyjnie należała do województwa nowosądeckiego.

W Radocynie znaleźć można ślady po dawnych mieszkańcach: piwnice, drzewa owocowe, kapliczki i przydrożne krzyże. Na miejscowym cmentarzu zachowało się 25 kutych w kamieniu nagrobków (najstarszy z 1894r.). Nieopodal znajduje się cmentarz wojenny nr 43 z czasów I wojny światowej, na którym znajdują się mogiły 4 żołnierzy austriackich z 27 pułku piechoty oraz 79 żołnierzy z armii rosyjskiej ze 195 pułku piechoty. Zaprojektowany został przez Dušana Jurkoviča. W części centralnej kamienny obelisk z inskrypcją:

Nie znaliśmy życia drugiego człowieka,
Teraz śmierć nas połączyła

http://pl.wikipedia.org/wiki/Radocyna
Cytat:
Lipna – nieistniejąca wieś w Polsce położona w województwie małopolskim, w powiecie gorlickim, w gminie Sękowa.
Dawny cmentarz łemkowski
Ciekawe miejsca

Cmentarz wojenny nr 45 - Lipna
Cerkwisko
Dawny cmentarz łemkowski
Kapliczka przydrożna

http://pl.wikipedia.org/wiki/Lipna_%28wojew%C3%B3dztwo_ma%C5%82opolskie%29

_________________
Jest nad zatoką dąb zielony,
Na dębie złoty łańcuch lśni;
I całe noce, całe dni
Wędruje po nim kot uczony...

Sob 25 Sie, 2012 22:27

Powrót do góry
tomaszewski
Private

Private




Posty: 3
Odpowiedz do tematu Odpowiedz z cytatem

Lemkowie ludzie mili uczyni honorowi , czuja sie obrazeni gdy mowi sie ze mowia po ukrainsku ,pokolenie przesiedlone w 1956 roku na ziemie odzyskane.
Do dzisiaj pamieta , ze traktowano ich jako odszczepiencow nie mowiacych po polsku i nasmiewano sie z nich.
Maja wielki zal do Polakow i Ukraincow za to co im sie przydarzylo w latach II wojny swiatowej

Nie 26 Sie, 2012 23:12

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny Strona 4 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Możesz dodawać załączniki w tym forum
Możesz ściągać pliki w tym forum



Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników Forum.
Redakcja magazynu "Inne Oblicza Historii" nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.