Werner von Braun od IIIRzeszy do American Dream
historia niesamowita, uzmyslawia tylko jedno - swiatem rzadzi pieniadz, polityka nia ma nic do rzeczy - jest tylko srodkiem w osiagnieciu supremacji
ciekawe iz na pop'owym o2 czas na lekcje historii:
http://wiadomosci.o2.pl/?s=512&t=6916
Mawiał, że tak naprawdę zawsze mierzył do gwiazd. Brytyjczycy dotknięci bombardowaniami swojej stolicy pociskami V-2 dodawali, że czasem trafiał w Londyn. Gorliwy nazista i esesman czy genialny wizjoner, który pomógł ludziom zdobyć Księżyc? Kim był Werner von Braun?
Długie i barwne życie Wernera Magnusa Maximiliana Freiherra von Brauna od początku pełne było niezwykłych przypadków, sprzeczności i dramatycznych wyborów. Urodził się 23 marca 1912 roku w pruskiej mieścinie o nazwie Wirsitz. Był niesfornym dzieckiem, cierpiącym na zespół nadpobudliwości, zwany przez lekarzy ADHD. Przejawiał też niezwykłe zdolności w naukach ścisłych.
Kiedy miał osiem lat, na mocy Traktatu Wersalskiego Wirsitz stało się Wyrzyskiem i wraz z otaczającymi go ziemiami przypadło świeżo odrodzonej Polsce. Dumna pruska rodzina von Braunów nie mogła się z tym pogodzić. Wyemigrowała na zachód, do Berlina, opuszczając wystawny dwór, który przetrwał do dziś.
Wędrówka ku przestworzom
Wyrastający na krzepkiego młodzieńca Werner pochłaniał książki o podróżach międzyplanetarnych i z głową w gwiazdach myślał o swoim celu - przestworzach. Aby być bliżej nich, zapisał się na kurs pilotażu i zdobył licencję pilota. Sztuki latania uczył się w szkole szybowcowej w dzisiejszym Jeżowie Sudeckim. Wraz z nim lotnicze szlify zdobywała Hanna Reitsch – kobieta, która zasłynęła później jako pilot-oblatywacz, ulubienica Hitlera i nazistowska heroina sławiona przez goebbelsowską propagandę. Z von Braunem spotka się za kilka lat w Peenemunde, gdzie będzie wykonywać niebezpieczną misję oblatania załogowej wersji latającej bomby V-1, przeznaczonej do samobójczych ataków.
W 1930 roku nadchodzi kolejny etap w życiu Wernera na drodze do gwiazd. Wstępuje do berlińskiego Instytutu Technologii, gdzie poznaje podobnych sobie zapaleńców, ogarniętych wizją lotów rakietowych. Studenci konstruują kolejne prototypy rakiet, bardziej przypominające sprzedawane dzisiaj w sklepach modelarskich zabawki niż pojazdy kosmiczne. Z zapałem odpalają je na poligonie w podberlińskiej miejscowości Kummersdorf. Większość startów kończy się wielkim "bum", zanim jeszcze rakieta wzbije się w powietrze, ale to nie zraża młodych konstruktorów. Ich poczynaniom przygląda się życzliwie Walter Dornberger, przyszły przyjaciel i protektor von Brauna, który nie raz wyciągnie go z opałów.
Stworzenie Wunderwaffe
W 1934 roku, z doktoratem w kieszeni, Werner von Braun opuścił Uniwersytet Berliński i wstąpił do Luftwaffe. Dzięki protekcji Dornbergera po kilku latach trafia do nowopowstałego Ośrodka Doświadczalnego w Peenemunde na bałtyckiej wyspie Uznam. Jak później napisze w swoich pamiętnikach, było to wówczas miejsce dziewicze, pełne leśnych ostępów, opustoszałych plaż i wydmowych pagórków. Przyszły ojciec broni rakietowej szczególnie lubił romantyczne galopady przez pustkowia i polowania w pełnych zwierzyny borach.
Sielski pejzaż Peenemunde szybko uległ jednak przeobrażeniu. Wśród wiekowych sosen i świerków wzniesiono wielkie hale montażowe i laboratoria, a na nadmorskich wydmach powstały rusztowania i rampy wyrzutni, z których, z rykiem silników, ciągnąc za sobą pióropusze ognia, zaczęły startować rakiety i samoloty odrzutowe.
Von Braun został szefem zespołu, którego zadaniem było skonstruowanie rakiety balistycznej, określonej kryptonimem A-4, a znanej później jako V-2 (Vergeltungswaffe-2). Ta piekielna machina po starcie rozpędzała się do prędkości 5,5 tys. km na godzinę, dzięki czemu była celem nieosiągalnym dla każdego z istniejących wówczas rodzajów broni. Wzlatywała na wysokość 90 kilometrów – granicę stratosfery, skąd lotem balistycznym spadała na cel, kierowana precyzyjnym na owe czasy mechanizmem żyroskopowym. Osiągnięcie wyznaczonego, odległego nawet o 390 km miejsca zajmowało jej kilkadziesiąt minut. W głowicy bojowej V-2 przenosiła ok. 1 tony materiału wybuchowego o straszliwej sile rażenia. Przed atakiem nie było żadnego ostrzeżenia - V-2 bezszelestnie zbliżała się do celu z wyłączonym silnikiem.
Przygoda z SS
Rakieta była nie tylko groźna dla nieprzyjaciela, ale i... piekielnie niebezpieczna dla pracujących przy jej produkcji i odpalaniu ludzi. Była napędzana nadtlenkiem wodoru, substancji tak wybuchowej, że nawet narzędzia używane przy jej obsłudze musiały być zrobione ze specjalnej stali nie wytwarzającej iskier. W czasie prób na wyrzutniach w Peenemunde wielokrotnie dochodziło do eksplozji. Mimo niebezpieczeństwa i ciągłych problemów technicznych prace w Peenemunde posuwały się w szybkim tempie. Sam Führer, pod wrażeniem jednego z udanych startów i za namową doradców, dał się przekonać do nowej Wunderwaffe i z Berlina na ustronną wysepkę popłynął strumień pieniędzy.
Początkowo było to 20 mln marek, ale szybko okazało się, że w Peenemunde trzeba wpompować ponad... 300 milionów. Dużą rolę przy budowie ośrodka i w doświadczeniach w nim prowadzonych odegrały znane niemieckie koncerny Telefunken i Siemens.
W życiu zapracowanego i opętanego swoją wizją von Brauna zaszły tymczasem istotne wydarzenia. W 1940 roku, gdy na ulicach Paryża, Brukseli i Oslo słychać było stukot podkutych butów defilujących żołnierzy Wehrmachtu, genialny konstruktor został przyjęty do SS w stopniu obersturmführera (porucznika). Po latach zarzekał się, że członkostwo w tej formacji było tylko koniunkturalnym gestem, mającym pomóc w realizacji wyższych celów i on sam nigdy nie podzielał ideałów sławionych przez Sondern Staffeln. Pozostaje jednak faktem, że przez lata II wojny światowej systematycznie awansował (do stopnia sturmbannführera - majora) w szeregach formacji wsławionej szczególnym okrucieństwem i bezwzględnością.
Był więc, w rozumieniu swoich zwierzchników, dobrym esesmanem. Z jednym tylko wyjątkiem: w 1944 roku został aresztowany przez Gestapo i na dwa tygodnie osadzony w areszcie w Szczecinie. Czym sobie na to zasłużył? Nieostrożnie, podczas towarzyskiej rozmowy, wyraził swoją negatywną opinię na temat Adolfa Hitlera i nazistów. Ktoś doniósł.
Z pomocą Wernerowi pospieszył Walter Dornberger. Wykorzystując swoje stosunki w Berlinie wyciągnął protegowanego z więzienia. Twórca V-2 mógł kontynuować swoje dzieło.
Podziemna fabryka śmierci
W 1943 roku po brytyjsko-amerykańskim nalocie bombowym na Peenemunde testy pocisków rakietowych przeniesiono do miejscowości Blizna w Polsce. Agenci wywiadu Armii Krajowej szybko odkryli, co się tam dzieje. Udało im się zdobyć egzemplarz rakiety, który spadł do Bugu. Elementy V-2 wysłano do Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy dowiedzieli się, jaką „cudowną broń” szykują przeciwko nim Niemcy.
Produkcję i doświadczenia z V-2 przeniesiono tymczasem do podziemnego kompleksu produkcyjnego Mittelwerk w okolicach Nordhausen. Przy budowie rakiet pracowało kilkanaście tysięcy więźniów obozów koncentracyjnych, robotników przymusowych i jeńców wojennych. Sam naczelny architekt III Rzeszy Albert Speer był wstrząśnięty warunkami, w jakich żyją i są zmuszani do niewolniczej pracy. Po jego wizycie w Mittelwerk zwiększono racje żywnościowe. Nadal jednak robotnicy umierali z głodu. Podejrzanych o sabotaż rozstrzeliwano, a ich ciała leżały przez wiele dni przy wejściach do tuneli i sztolni.
Ucieczka do przodu
W 1944 roku na przedmieścia Londynu spadły pierwsze pociski von Brauna. Na nic zdały się brytyjskie radary, dywizjony Spitfire'ów i dwudziestoczterogodzinne dyżury pilotów RAF. Przed V-2 nie było skutecznej obrony. Zginęło około 7 tys. ludzi. W tym czasie V-2 spadały też na Antwerpię i Brukselę. Dokładna liczba ofiar nie jest znana.
Naukowcy z Peenemunde pakowali już walizki. Wiedzieli, że ze wschodu zbliżają się Rosjanie, a od zachodu nadciągają alianci. Werner von Braun postanowił poddać się Amerykanom. Zabrał ze sobą około 500 najlepszych specjalistów i najcenniejszą dokumentację techniczną - kapitał, który miał mu zapewnić sukces za Oceanem. Część personelu Ośrodka Doświadczalnego z Peenemunde trafiła jednak do Związku Radzieckiego, gdzie inżynierowie pracujący pod kierunkiem Sergieja Korolowa doprowadzili do tego, że Jurij Gagarin jako pierwszy człowiek znalazł się w kosmosie.
Zaprojektowali też wiele rakiet balistycznych, przeznaczonych do przenoszenia głowic jądrowych. Doświadczenie i wiedza zdobyta przez nich w Peenemunde bardzo przydała się Rosjanom w czasach zimnej wojny.
W kinowym przeboju „Apollo 13” jest scena, w której podczas jednego z przyjęć, na którym bawią się astronauci i naukowcy, grupka okularników stoi przy fortepianie z dala od reszty towarzystwa i nuci rzewne... bawarskie piosenki. Niemieccy naukowcy, którzy przybyli do Huntsville (niewielkiej miejscowości i tajnego ośrodka badań rakietowych na południu USA) razem z von Braunem rzeczywiście stanowili nieco wyobcowaną, ale bardzo silną grupę. Kto wie, czy bez ich umiejętności Amerykanie dotarliby na Księżyc? Geniusz z Peenemunde spadł im jak z nieba. Przywiezione z Europy egzemplarze V-2 także były bezcenne. Wkrótce po przybyciu niemieckich naukowców nad tajną bazą US Air Force zaczynają wzlatywać rakiety z białą gwiazdą na kadłubie. Łudząco podobne do śmiercionośnych pocisków, które spadały jeszcze niedawno na europejskie stolice. Sam von Braun rzuca się w wir pracy i w krótkim czasie powstają rakiety Redstone, które wyniosą pierwszych Amerykanów na orbitę.
Jankesi doceniają pracę niemieckiego naukowca, a on sam awansuje równie szybko jak niegdyś w szeregach SS. W 1955 roku otrzymuje upragnione obywatelstwo amerykańskie, a już rok później zostaje szefem ABMA (Wojskowej Agencji Pocisków Balistycznych), by w 1959 roku objąć stanowisko szefa NASA (Narodowej Amerykańskiej Agencji Kosmicznej). Cały czas pracuje też nad drugim po V-2, dziełem swojego życia, gigantycznym Saturnem 5 – największą rakietą, jaką kiedykolwiek stworzył człowiek.
W drodze na Księżyc
16 lipca 1969 roku był wielkim dniem w historii ludzkości, Ameryki i jednym z najważniejszych w życiu Wernera von Brauna. Tego dnia z przylądka Canaveral na Florydzie Saturn 5 wzbił się w powietrze, by dowieźć na Księżyc trzech astronautów: Neila Armstronga, Edwina Aldrina i Michaela Collinsa. W cztery dni później, po pokonaniu ponad 384 tys. kilometrów dzielących Ziemię od Srebrnego Globu, lądownik rakiety osiadł na jego powierzchni. - Mały krok człowieka i wielki krok dla ludzkości - powiedział Neil Amstrong, stawiając stopę na księżycowym gruncie.
Zaprojektowane przez von Brauna rakiety wyniosły w kosmos jeszcze kilka pojazdów, które dotarły do Księżyca z ludźmi na pokładzie. On sam marzył już o locie na Marsa i przewidywał, że taka podróż będzie możliwa przed końcem XX stulecia. Zmarł 16 czerwca 1977 roku, nie doczekawszy realizacji kolejnego wielkiego marzenia. Do dzisiaj nikt go nie zrealizował, choć w technice rakietowej cały czas wykorzystywane są projekty człowieka, który zawsze mierzył do gwiazd."
Tomasz Zając
Opis załącznika:
|
|
Opis załącznika:
|
|
Opis załącznika:
|
|
Pią 07 Lip, 2006 21:11
|